Kraków niespieszny, Warszawa goniąca własny ogon. Kraków daleko od władzy (i zgubnych uwikłań we władzę), Warszawa w oparach polityki. Kraków piękny i stary, Warszawa tandetna i nowobogacka. Wszystko to prawda, ale kiedy chodzę po tej brzydkiej Warszawie i myślę o moim pięknym Krakowie, i ciągle spotykam tablice – miejsca pamięci o walkach z 1944 r. - coś mi się przestawia w głowie. Te tablice, a jest ich w tym brzydkim mieście bardzo dużo, żyją pamięcią tych, co pamiętają. Zawsze uderzało mnie to, że pod tymi tablicami ciągle ktoś składa kwiaty. Szczególnie w sierpniu. Mimo że powstańców jest między nami już tak niewielu, są przecież ich dzieci i wnuki. I prawnuki. Albo tacy – i to jest ważniejsze – którzy nie mają z tą historią żadnych zawiązków rodzinnych, ale poczuwają się do owej wspólnoty pamięci. Wczoraj odbył się na Stadionie Narodowym prapremierowy pokaz filmu „Miasto 44”. Nie byłem, ale strasznie zazdroszczę tym, którzy byli. Nie wiem, czy to dobry film i w gruncie rzeczy nie tak bardzo mnie to obchodzi. Zazdroszczę tym (czyli wszystkim 12 tysiącom uczestników pokazu), którzy mogli wysłuchać mądrych słów Jana Komasy o tym, że wolność nie jest nigdy dana raz na zawsze. I zazdroszczę tym (znowu wszystkim), którzy w pewnym momencie powstali z miejsc i długo oklaskiwali obecnych tam powstańców... Dowcip: dlaczego w Krakowie nie zorganizowano powstania? Bo to było nielegalne. A teraz serio: może to był wielki strategiczny, wojskowy i polityczny błąd, ale przecież Powstanie Warszawskie to najbardziej wzniosła część naszej historii. Naszej wspólnej historii. Rymkiewicz ma rację, że wspólnotę tworzą zabici za wspólną sprawę. Bez tego nie bylibyśmy sobą – my krakowianie także. Może nie bylibyśmy narodem, który potem, po tej straszliwej klęsce w październiku 1944, i po niby-wyzwoleniu w styczniu roku następnego, potrafił jeszcze nie raz upomnieć się o swoją godność. Może nie byłoby „Solidarności” i masowego wypowiedzenia komunie posłuszeństwa. Dlatego szacunek, Warszawo! Roman Graczyk