Prezydent nie skorzystał niestety z możliwości, jaka otworzyła się po jego wtorkowym spotkaniu z przedstawicielami klubów parlamentarnych. Prezydent wysłuchał różnych opinii, a więc także opinii polityków opozycji, mocno krytycznych wobec kursu PiS-u w sprawie Trybunału, i dał sobie czas na zajęcie stanowiska. Do wczoraj była jeszcze szansa na zajęcie stanowiska, które umożliwiłoby jakiś kompromis. Prezydent mógł się wypowiedzieć tonująco, zanim wczoraj wieczorem większość sejmowa wybrała pięciu nowych sędziów Trybunału - nie zrobił tego. Mógł to uczynić dziś rano, przed wyrokiem Trybunału w sprawie czerwcowej nowelizacji - nie zrobił tego, a zamiast tego przyjął ślubowanie czterech (z pięciorga) sędziów wybranych zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. Tym samym prezydent nie skorzystał z szansy stanięcia ponad sporem politycznym. Nie okazał się strażnikiem Konstytucji. Konstytucja nie jest jak Ewangelia, można ją zmienić. Ale dopóki obowiązuje, trzeba respektować reguły przez nią ustanowione. Inaczej budujemy na piasku. Szkoda Polski. Spór o Trybunał dużo mówi o naszej kulturze politycznej - mizernej, trzeba to powiedzieć. I odsyła nas do wydarzeń z historii polskiego parlamentaryzmu jakoś tam analogicznych. Mam na myśli walkę obozu sanacyjnego z konstytucyjnym porządkiem po 1926 roku. Analogia nie jest pełna, bo nie było wtedy w Polsce Trybunału Konstytucyjnego. Ale były nadrzędne reguły rządzące polityką, które marszałek Piłsudski i jego zwolennicy po zamachu majowym krok po kroku rozmontowywali. Najpierw było łamanie uprawnień Sejmu (piłsudczycy początkowo nie mieli w nim większości), było demonstracyjne najście oficerów Wojska Polskiego na Sejm. Potem naciski administracji na wyborców w roku 1928, potem aresztowania przywódców opozycji w roku 1930, a w cieniu tych aresztowań wybory (tzw. wybory brzeskie, bo w twierdzy w Brześciu osadzono liderów opozycji i traktowano ich niezwykle brutalnie). Potem, łamiąc procedury, przeforsowano Konstytucję kwietniową w roku 1935, a z wielu jej przepisów (błagam, Pani Korekto, nie zapisów, jak się teraz modnie, ale bez sensu mówi) nie możemy być dumni. Nie wiem, naturalnie, czy sprawy tym razem potoczą się aż tak źle. Może tak źle nie będzie, ale początki są nie tylko nieestetyczne - to jest coś więcej. One wyrażają pogardę dla prawa, a dalej dla opozycji i dla pluralizmu - tu PiS jest wiernym adeptem tamtej piłsudczykowskiej pogardy dla wszystkich, którzy nie podzielali jedynie słusznej wizji Polski Marszałka. I tu mnie boli. Zauważam, co gorsza, że niemała część moich rodaków myśli o tym tak: skoro zmiany, jakie zamierza przeprowadzić PiS, są słuszne, to nie ma żadnego znaczenia, że w tym celu łamane są jakieś tam procedury. Nie czas żałować róż, kiedy płonie las - myśli wielu Polaków. I tu też mnie boli. Bo to znaczy, że demokracja konstytucyjna jest w naszym pięknym kraju słabo zakorzeniona. A jak jest słabo zakorzeniona, to znaczy, że stosunkowo łatwo byłoby ją obalić, gdyby się znalazła siła polityczna skłonna to zrobić. Czy taką siłą zechce być PiS? Tego jeszcze nie wiemy, ale stawianie tych i podobnych pytań jest dziś w samą porę. Wszyscy wiemy, że cała ta awantura zaczęła się od tego, że PO chyłkiem, boczkiem, zmieniła sposób wyboru sędziów TK tak, żeby jeszcze bardziej zwiększyć w nim przewagę "swoich". No dobrze, nikt tu nie jest bez grzechu. Z dwojga złego wolę jednak tych, którzy łamią prawo chyłkiem, boczkiem, niż tych, którzy łamią je ostentacyjnie i w duchu: kto nie z nami, ten wróg! Łamanie prawa przez PO w czerwcu było hipokryzją, jego łamanie teraz przez PiS jest bezwstydem. Wolę hipokryzję, bo ona jest jednak jakąś postacią szacunku okazywanego cnocie. Ale najbardziej wolałbym taki rząd i taką opozycję, które nie podejrzewają się wzajemnie o bandyckie zamiary i w związku z tym potrafią nie brać władzy politycznej razem z Trybunałem w pakiecie. Czy jest taka partia? Roman Graczyk