Tekstu w natemat.pl nie czytałem, ale oglądałem "Uwagę". Jest zrobiona zgodnie z wymaganiami agitpropu. Pokazuje bohatera jako postać tajemniczą, prowadzącą podwójne życie, w tym - a kysz! - sympatyzującą z Opus Dei (nb. zamieszczony zaraz potem materiał o Opus Dei kreśli jego obraz jako mrocznej sekty o ukrytych celach). Oto, dowiadujemy się, że Michał Królikowski, ten z pozoru państwowiec, współpracuje z Episkopatem, ma wykłady w szkole prowadzonej przez Opus Dei, jest tercjarzem benedyktyńskim, a w końcu - o zgrozo! - napisał wywiad rzekę z abpem Hoserem, w którym - to straszne! - stwierdził, że abortowane dzieci w zaświatach zapewne oskarżają swoich rodziców o to, że się nie narodziły. To on - uświadamia nas TVN24 - stał za niedawną propozycją Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego przewidującą zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Już wtedy oświeceni komentatorzy bili na alarm, że profesor Zoll (i inni członkowie tej komisji) przedkłada swoje prywatne przekonania nad wymogi służby publicznej. Teraz ten sam zarzut wraca w stosunku do Królikowskiego. Jaka jest logika tego zarzutu? Powiadają oświeceni, że wnioski sformułowane przez komisję kodyfikacyjną są takie, jakie są, ponieważ jej członkowie (większość jej członków?) kierują się ideowymi założeniami wyprowadzonymi z katolicyzmu. I dalej, że owi profesorowie mogą prywatnie mieć poglądy, jakie chcą, ale gdy występują publicznie, muszą te poglądy schować do kieszeni. Wynikałoby z tego, że Zoll z Królikowskim, gdy idą na mszę, dyskutują z abpem Hoserem albo głoszą wykład dla katolików, mogą powiedzieć, że prawna ochrona zarodka ludzkiego jest niewystarczająca, ale gdy występują jako doradca ministra (Zoll) albo wiceminister (Królikowski), powinni powiedzieć, że ta ochrona jest, owszem, wystarczająca. To znaczy, że jak ktoś jest katolikiem i zarazem urzędnikiem państwowym, musi uprawiać tego rodzaju dwójmyślenie. Jeśli jest agnostykiem (lub ateistą), nie musi się tak gimnastykować, wolno mu publicznie głosić to, co myśli prywatnie. Jak nazwiemy taki system? Chciałbym tu przypomnieć młodszej części czytającej publiczności, że u początków III RP napisałem sporo tekstów publicystycznych poświęconych tej problematyce. Najkrócej mówiąc (kto ciekaw, niech zajrzy do zbioru "Polski Kościół - polska demokracja", Universitas, 1999) stałem na stanowisku krytycznym wobec oczekiwań Kościoła, domagającego się wprowadzenia do ustawodawstwa elementów państwa wyznaniowego. Nie zmieniłem w tej materii zdania, nadal uważam, że prawo demokratycznego państwa musi mieć oparcie w czymś, co możemy określić jako etyczny consensus społeczeństwa. Ale od tamtej pory zmienił się sposób artykułowania poglądów niekatolickich w debacie publicznej. To sprawia, że książka, o której wspominam, wtedy awangardowa, dziś stała się dla oświeconych komentatorów zacofana. O ile wtedy przeważnie niekatolicy mówili: "my też istniejemy i domagamy się, żeby nasz punkt widzenia został wzięty pod uwagę", o tyle teraz zdają się oni mówić: "tylko nasz punkt widzenia się liczy". To, że prawo musi być oparte na zgodzie obu stron (wielu stron) ideowego sporu, na jakimś etycznym najmniejszym wspólnym mianowniku, jest oczywiste. Na koniec musi zwyciężyć, lepszy czy gorszy, kompromis. Nie wyobrażam sobie wobec tego, żeby w Polsce dało się uchwalić ustawę bezwyjątkowo zakazującą aborcji, ale i nie wyobrażam też sobie, żeby dało się uchwalić taką, która zezwala na aborcję na życzenie. Więcej: uważam, że ustawa wyraźnie przechylona w jedną bądź drugą stronę byłaby pozbawiona demokratycznej prawomocności. Ale to, czego się dziś domaga strona niekatolicka, jest czymś innym niż consensus. To żądanie samoocenzurowania stanowiska katolickiego już w punkcie wyjścia. Jesteś katolikiem? Jeśli chcesz być dobrym obywatelem, musisz w sprawie ustawy antyaborcyjnej publicznie wypowiadać się jak Ryszard Kalisz, nigdy jak Andrzej Zoll. Wedle TVN i jego ideowych konfratrów jest niedopuszczalne, żeby w katolickim w większości społeczeństwie gremium doradcze ministra sprawiedliwości wyrażało pogląd zbieżny z oczekiwaniami owej większości. To jest właśnie miara zmiany, jaka się dokonała w Polsce na przestrzeni ostatnich 20 lat. Zmiany na lepsze? Roman Graczyk