Nasza telewizja publiczna od samego początku, czyli od likwidacji Radiokomitetu w 1993 r., była upartyjniona, tyle że rządziły nią partie sprawujące władzę, czy chociażby obecne na scenie parlamentarnej. Teraz rządzi nią partia (LPR), której wyborcy powiedzieli: "państwu już dziękujemy". Upartyjnienie polega m.in. na systematycznym obsadzaniu wyższych kadr TVP ludźmi z zaciągu politycznego tej marginalnej partii. Ale najnowszym wcieleniem tejże marginalnej formacji jest paneuropejska partia "Libertas". Stąd natarczywe promowanie tej partii w programach informacyjnych i publicystycznych. Promowanie ponad jej rzeczywiste znaczenie w polskiej polityce, bo stawia się ją w tych programach niemalże na równi z PO i z PiS. Także proweniencja ideowa prezesa TVP nie jest bez znaczenia. To, że szef wielkiej spółki, wywierającej znaczny wpływ na postawy i poglądy Polaków, należał w młodości do skrajnie prawicowych, nacjonalistycznych ugrupowań, jest sytuacją nieco dziwaczną. Podkreślam słowo "nieco", bo nie uważam - w przeciwieństwie do bardzo wielu publicystów i komentatorów - iżby to dzisiaj definiowało do końca ideową sylwetkę p. Farfała. A tak się o nim przeważnie pisze i mówi. W czasach mojej młodości prasa - użyjmy tego eufemizmu - miała zwyczaj stosować pewne kalki językowe na określenie zjawisk godnych, jej zdaniem, potępienia, jak i tych godnych pochwały. O rządzie Kambodży nie pisało się wtedy inaczej, jak "marionetkowy reżim z Phnom Penh", a było to - zaznaczam - jeszcze przed epoką Czerwonych Khmerów. Prawica w Zachodnich Niemczech nie była określana inaczej jak przez słówko "rewizjonistyczna" (to znaczy dążąca do rewizji granicy na Odrze i Nysie). Z kolei totalitarne ustroje na wschód od Łaby to były niezmiennie "państwa miłujące pokój", bądź "demokracje ludowe", czy wreszcie "państwa robotników i chłopów". Istniał pewien sztywny schemat językowy i strasznie ciężko było się z niego wyłamać. No tak, ale na jego straży stał monopol wydawniczy PZPR, upaństwowione radio i telewizja, cenzura i parę innych środków politycznego nadzoru. Dzisiaj tak rozumianych środków politycznego nadzoru nie ma. Mimo to media popadają w przesadę i schematyzm, nie tylko w sprawie Farfała. Ale w sprawie Farfała może ostatnio w szczególności. Otóż pisanie o nim niezmiennie "były neonazista Piotr Farfał" to mi brzmi niemal jak ten przywołany wyżej "marionetkowy reżim w Phnom Pehn". Ówczesny rząd kambodżański nie był może przykładem rządu szczególnie miłującego prawa człowieka - zgoda, ale miał jakieś inne charakterystyki, które formuła "marionetkowy reżim" skutecznie przykrywała. Piotr Farfał ma niechlubną przeszłość, ale ma też jakieś inne wady, a może także jakieś zalety jako menedżer wielkiej spółki. W każdym razie prezentowanie go niezmiennie jako "byłego neonazisty" skutecznie przykrywa te jego złe i dobre cechy. A to one decydują o jego obliczu jako po. prezesa TVP dalece bardziej niż jego ultranacjonalistycze afiliacje polityczne z młodości. To, że polityka rządzi się regułą "za - albo przeciw" jest zrozumiałe i do pewnego stopnia usprawiedliwione. Ale obowiązywanie tej reguły w życiu umysłowym to redukcja myślenia do schematów. Jest bardzo wiele powodów, by Farfała i jego telewizji nie lubić, nisko ją oceniać i dążyć do legalnej zmiany tego stanu rzeczy. Ale wzywanie do jej bojkotu pod pozorem, że rządzi nią "były faszysta" to już nieumiarkowanie, które musi się obrócić przeciwko jego (tego nieumiarkowania) promotorom. Niedawny apel wybitnych twórców o bojkot telewizji publicznej, kompletnie zbojkotowany przez telewidzów, dowodnie o tym świadczy. Słowa mają swoje utrwalone znaczenia i manipulowanie nimi nie może być bezkarne. Roman Graczyk