To się stało kilka dni temu, gdy przyszła wiadomość o inwigilacji przez Amerykanów placówek dyplomatycznych Francji w Nowym Jorku i w Waszyngtonie, i wczoraj, gdy gruchnęła wieść o (bardzo prawdopodobnym) podsłuchiwaniu telefonu komórkowego pani kanclerz Merkel. Jean-Jacques Urovas, przewodniczący komisji ustawodawczej francuskiego Zgromadzenia Narodowego, stwierdził, komentując informacje o szpiegowaniu francuskich dyplomatów, że Stany Zjednoczone nie mają przyjaciół, lecz tylko cele do zwalczenia i wasali. Uwaga cyniczna, ale nader trzeźwa. Taki jest po trosze los mocarstwa: przez jego skalę i przez rodzaj jego światowych interesów mocarstwo albo prowadzi politykę nie liczącą się z sentymentami, albo przestaje być mocarstwem. W przypadku Stanów Zjednoczonych w dzisiejszej dobie dochodzi jeszcze jeden czynnik: zagrożenie ze strony islamskich terrorystów, nie potencjalne przecież, lecz najzupełniej realne, poświadczane co jakiś czas zamachami na amerykańskich obywateli i na amerykańskie instytucje. Pamięć 11 września 2001 nie może być, niestety, kultywowana w trybie "nigdy więcej!", bo wszyscy wiedzą, że powtórki tego ataku, choć w mniejszej skali, ciągle się zdarzają, a na przyszłość nie możemy wykluczyć powtórki rzeczywistej. Zachód (a szczególnie USA) wyhodował sobie potwora, który czyha nie tylko na jego bezpieczeństwo, ale zgoła na jego egzystencję. Najbardziej radykalne odłamy ruchów antyzachodnich, typu Hamas, Hezbollah czy Al-Kaida, nie kryją, że ich celem jest islamizacja świata. A droga do tego musi wieść przez fizyczne zniszczenie świata zachodniego z jego instytucjami wolnościowymi, które z punktu widzenia tych radykałów są obrazą samego Allaha, a więc nie ma ceny, której nie warto byłoby zapłacić za ich unicestwienie. Wiedząc o tym, Francois Hollande i Angela Merkel reagują na informacje o działaniach NSA miękko. Inaczej nastąpiłoby zerwanie stosunków dyplomatycznych i restrykcje handlowe. Tego oczywiście nie będzie, bo jakkolwiek ucierpiał prestiż Francji i Niemiec, to ich przywódcy są świadomi, że ów despekt jest także funkcją walki Zachodu z islamizmem, walki której największy ciężar bierze na siebie Ameryka. Nie oznacza to, że trzeba się biernie godzić na wszystko. Można i należy wzmocnić mechanizmy ochrony danych osobowych, dziś gwałconych przez władców internetu. Ale nigdy już nie będzie tak, jak w epoce przed internetem. Morał dla Polski? Skoro Stany traktują Francję i Niemcy jak wasali, nie łudźmy się co do tego, jak traktują nas. Nie trzeba się na to obrażać, rozumiejąc zagrożenie, przed jakim stoi Ameryka, a wraz z nią cały Zachód. Ale trzeba zapomnieć o statusie "strategicznego sojusznika Stanów Zjednoczonych". Takich zwierząt nie ma. Roman Graczyk