Oczywiście, nie wiemy wszystkiego, nawet po obejrzeniu pokazanego dzisiaj wideo. Nagranie jest znacznie dłuższe niż to, które teraz zostało zaprezentowane - podkreśla prokuratura. Nagranie jest pozbawione dźwięku - nie wiemy więc, co poseł mówił do funkcjonariuszy, ani co oni mówili do posła. W końcu, obraz nie jest bardzo dokładny - trudno po jego obejrzeniu jednoznacznie stwierdzić, jak wyglądało zajście w pierwszej fazie, a w szczególności, czy rzeczywiście doszło do naruszenie nietykalności funkcjonariuszy i do ich znieważenia słownego, i w jakim zakresie. Tymczasem zakres ewentualnego naruszenia nietykalności i ewentualnego znieważenia słownego jest istotny. Bo czym innym jest przytrzymanie policjanta za guzik, a czym innym szarpanie za połę munduru. Czym innym słowa: "Proszę go puścić, ja go odwiozę taksówką do domu". A czym innym: "Puść go gnojku, nie wiesz z kim rozmawiasz". Tego wszystkiego nie wiemy. Daleki więc jestem od uniewinniania à priori posła od wszelkich zarzutów. Ufajmy, że sąd, który będzie orzekał w tej sprawie, osądzi ją sprawiedliwie. Jednak już dzisiaj widać, że wersja do tej pory rozpowszechniana przez policję: agresywny poseł i łagodni funkcjonariusze, jest nie do utrzymania. Wydaje mi się, że kluczowa jest w tym incydencie nieproporcjonalność reakcji policji do zachowań posła. Bo nawet gdyby przyjąć najgorszą dla Przemysława Wiplera wersję wydarzeń, to znaczy ciągnięcie za klapy munduru i odpychanie ręki policjanta (policjantki), tudzież użycie słów powszechne uznanych za obraźliwe, to i tak reakcja policji była nieadekwatna. Ludzie z patrolu rozprawili się z Wiplerem (zresztą dość nieudolnie) jak z groźnym bandytą zagrażającym swoim zachowaniem ich zdrowiu i życiu. Ja rozumiem, że policja broni swoich. Mniej rozumiem prokuraturę, która nie dopatrzyła się w tych zachowaniach policji przekroczenia uprawnień, a najmniej rozumiem tych dziennikarzy, którzy jednoznacznie stoją tu po stronie policji. Raz, że prasa nie jest od tego, żeby brać stronę, tylko opisywać. A już na pewno nie jest od tego, żeby z góry (bez znajomości wszystkich faktów) brać stronę. Gorzej, jeśli to jest prasa ideowo zorientowana na rzecz wolności obywatelskich, a w tym wypadku stająca po stronie policji. Mam na myśli komentarz Ewy Siedleckiej w "Gazecie Wyborczej". Dziennikarka silnie akcentuje moment ujawnienia nagrania (niedługo przed wyborami, w których Wipler kandyduje), tak jak gdyby to miało jakieś znaczenie dla wyjaśnienia zajścia. Nadto jej stanowisko w kwestii tego, jak powinien się zachować obywatel wobec interweniującego patrolu policji, godne jest jakiejś gazety strzegącej "ładu moralnego". Pod piórem kogoś, kto nieustannie troszczy się o standardy praw człowieka, stając zwykle raczej na stanowisku Komitetu Helsińskiego niż na stanowisku stróżów prawa, to swoiste pouczanie człowieka brutalnie pobitego przez policję musi budzić najwyższe zdumienie. Otóż obywatel, któremu zdarzy się zaplątać pomiędzy interweniujących policjantów, powinien - zdaniem Siedleckiej - stosować się do niemal wszelkich ich zaleceń, powinien też pokornie ścierpieć wszelkie ewentualne nadużycia władzy, nagrać zajście na telefonie komórkowym, po czym złożyć skargę w trybie zgodnym z procedurami. Czytam i nie wierzę. Bo to tak, jakbym czytał rzecznika policji, który jest stronniczy z urzędu i jego prawo to nie widzieć brutalności kolegów. Ale brutalność była naprawdę. I to niepozostająca w rozsądnej proporcji do niestosownego zachowania posła Wiplera. A gdyby tak tego rodzaju przygoda z policją zdarzyła się posłowi Nowakowi z Platformy? Albo posłowi marszałkowi Sikorskiemu, też z Platformy? Też dostaliby radę, żeby potulnie dać się stłuc? Roman Graczyk