Moim zdaniem tak nie jest: ta hipoteza, chociaż ciągle daleka od udowodnienia, jest jednak obecnie bardziej prawdopodobna niż kilka dni temu. To prawda, że niepotwierdzenie obecności materiałów wybuchowych oddala nas od niej. Ale spójrzmy szerzej: cała sekwencja ujawnionych ostatnio faktów każe przyznać, że to raczej hipoteza zwykłej katastrofy została osłabiona. Zamienienie ciała prezydenta na uchodźstwie, Ryszarda Kaczorowskiego, mimo wcześniejszego o kilka dni dementi prokuratury, zostało potwierdzone. Potem mieliśmy tajemniczą śmierć Remiguisza Musia, nawigatora Jaka 40, który lądował w Smoleńsku przed Tu-154. Śmierć - bądź co bądź - człowieka, który zeznawał w śledztwie o fakcie, który jest kolejnym obciążeniem rosyjskich kontrolerów lotu. Potem z kolei była wypowiedź Artura Wosztyla, pierwszego pilota Jaka, potwierdzającego w kluczowym punkcie zeznanie Musia. A jeśli prawdę powiedzieli Muś i Wosztyl, to znaczy, że kłamie czarna skrzynka. Wiemy, że długo była ona w rękach Rosjan, nim ją nam wydano. Coś się tu nie zgadza, prawda? Po konferencji prasowej pułkownika Szeląga i po wycofaniu się (choć nie całkowitym) "Rzeczpospolitej" z jej rewelacji, przeciwnicy "religii smoleńskiej" dostali kompletnego amoku. Jej czołowa (przepraszam, raczej: typowa) przedstawicielka, p. Renata Kim, mówiła w środę rano w moim ulubionym Radiu Tok FM mniej więcej tak: "Proszę państwa, mimo, że 'Rzepa' się wycofała, to część opinii publicznej (do tej pory sceptyczna) może przyjąć hipotezę zamachu jako prawdopodobną. A to jest przerażające!". Mamy tu klasyczny przykład myślenia na zamówienie. Wedle tego sposobu rozumowania nie jest ważne, jak się w rzeczywistości weryfikują i falsyfikują dwie podstawowe hipotezy dotyczące katastrofy smoleńskiej, ważne jest tylko to, że mogłaby zwyciężyć pewna wizja uznana przez establishment za niemożliwą. Można nie być (wiem, bo sam nie jestem) entuzjastą wersji zamachu. Entuzjaści tej wersji (nie mylić z tym, którzy jej nie wykluczają) niezbyt baczą na fakty i niezbyt je weryfikują, lecz bezrefleksyjnie zaliczają na konto swojej teorii fakty prawdziwe, prawdopodobne, nieprawdopodobne i zmyślone. Niestety, prezes Kaczyński mówiąc we wtorek o zamachu w trybie afirmatywnym ("morderstwo 96 osób") dał tym ludziom pożywkę dla ich quasi-religijnej wiary. To jest "religia smoleńska". Ale z kolei tacy jak wspomniana Renata Kim tworzą coś na kształt "religii anty-smoleńskiej". Oni też nie myślą, nie sprawdzają informacji, nie stawiają sami sobie roboczych hipotez innych niż te, które dominują w ich środowisku. Oni z góry wiedzą, że zamachu na pewno nie było. Skąd ta ich wiedza - trudno dociec. Ale można powiedzieć, skąd ta ich wiara. Ano stąd, że ci, którzy rozdają karty, właśnie twierdzą, że zamachu na 100 procent nie było i nigdy nie może się okazać cos innego. Tak nie wolno myśleć. Wyłamać się z tego drylu, to - w warunkach polskiej debaty publicznej - skazać się na wygnanie z grona ludzi "rozumnych", "światłych", "umiarkowanych" i co tam jeszcze chcecie. A to się dziennikarskim klakierom wydaje najgorszą karą, jaką sobie w ogóle można wyobrazić.