Łudziliśmy się, że Rosjanie solidnie zabezpieczyli teren katastrofy i dokładnie go przeczesali (słynne słowa minister Ewy Kopacz w Sejmie o przekopaniu terenu do głębokości 1 metra). Okazało się to nieprawdą, i to nieprawdą bolesną, skoro później szkolne wycieczki z Polski znajdowały tam szczątki rozbitego samolotu i jego pasażerów. Łudziliśmy się, że wykonane w Moskwie sekcje zwłok ofiar zostały zrobione solidnie. Dziś wiemy, że przynajmniej w trzech zbadanych przypadkach wykonano je skrajnie niechlujnie, a wiemy to za cenę (płaconą głównie przez rodziny) ekshumacji ciał ofiar. Łudziliśmy się, że komisja Millera wykona swoją pracę rzetelnie. Wiemy, że w jej raporcie są rażące błędy, np. w kwestii domniemanej obecności generała Błasika w kabinie pilotów. Przeważnie nie łudziliśmy się, że raport komisji Anodiny będzie rzetelny, ale sądziliśmy, że przynajmniej polskie uwagi do niego zostaną potraktowane poważnie. Zostały ostentacyjnie zlekceważone. Jednak łudziliśmy się, że Polska głosem swoich najwyższych przedstawicieli da błyskawicznie polityczną odpowiedź na ewidentne błędy i przemilczenia rosyjskiego raportu. Tak się nie stało. Łudziliśmy się także, że przynajmniej w tym, co dotyczy odpowiedzialności polskiej administracji za organizacyjny kontekst tego tragicznego lotu (sytuacja w 36 pułku, organizacja lotu z 10 kwietnia) premier wyciągnie wnioski polityczne, dokonując szybkich dymisji w resorcie obrony, spraw wewnętrznych i w Kancelarii Premiera. Tak się nie stało - zaś dymisja ministra Klicha w następstwie raportu komisji Millera była demonstracją unikania odpowiedzialności, zamiast (jak być powinno) świadectwem wzięcia na siebie odpowiedzialności. Wciąż nie wiemy, co było przyczyną (czy może raczej przyczynami) katastrofy, ale widzieliśmy przez te dwa lata dwa spektakularne zjawiska: po pierwsze, butę Rosji, która prowadziła politykę upokarzania Państwa Polskiego; po drugie, lękliwość polskiego rządu - tak w stosunku do Rosji, jak i do udźwignięcia tej części odpowiedzialności za katastrofę, która niewątpliwie leży po jego stronie. W tym obszarze należy szczególnie wymienić niezdolność rządu do przyznania, że dał się wiosną 2010 roku wciągnąć w pułapkę rosyjskich intryg przeciwko głowie Państwa Polskiego. Owszem, widzieliśmy też zawziętość i coraz to bardziej śmiałe tezy dotyczące przyczyn katastrofy po stronie PiS-owskiej. No dobrze, pewność, z jaką tam się mówi o rosyjskim zamachu i udziale Tuska w rosyjskim spisku, budzi zażenowanie. Ale powiedzmy, tak z ręką na sercu: czy nie jest tak, że dziś, po dwóch latach, jesteśmy bliżej hipotezy o jakimś udziale Rosjan w tej katastrofie? Udziale niekoniecznie polegającym na zaplanowaniu i przeprowadzeniu zamachu. Ale może polegającym na przyczynieniu się do niej nie tylko przez zwykłe niechlujstwo, ale i przez wykorzystanie kłopotów, w jakich znalazła się załoga polskiego samolotu przy próbie lądowania (dziwne zachowanie kontrolerów lotu, manipulacja ich zeznaniami)? Tego z pewnością nie wiemy, ale liczba poszlak prowadzących do takiego wniosku raczej się przez te dwa lata zwiększyła. Warto też zwrócić uwagę na inną hipotezę. Możliwe, że Rosja, nie mając nic wspólnego ze świadomym działaniem w kierunku spowodowania katastrofy, celowo używa podwójnego dyskursu: na poziomie najwyższych władz wypiera się odpowiedzialności i okazuje Polsce współczucie, zaś na poziomie swojej administracji daje do zrozumienia, że ma w tej sprawie coś do ukrycia. Po co? Ano po to, by upokorzyć Polskę i pokazać jej miejsce w szeregu. W ten sposób Rosja żywiłaby kosztem Polski swoją imperialną ambicję, co pozostaje stałą wytyczną polityki zagranicznej każdej Rosji: białej, czerwonej czy pokomunistycznej. Myśl tę, która wydaje mi się bardzo interesująca, zawdzięczam p. Pawłowi Rojkowi, młodemu filozofowi z Uniwersytetu Jagiellońskiego i członkowi redakcji pisma "Pressje", z którym miałem niedawno przyjemność dyskutować w Krakowie na spotkaniu w Stowarzyszeniu Maj '77. W każdym razie, dwa lata po 10 kwietnia 2010 widać, jak bardzo marne są instytucje Państwa Polskiego (twierdzenie przeciwne, oparte na sprawnym przejęciu władzy przez marszałka Sejmu po zmarłym Prezydencie RP oraz na sprawnej organizacji pogrzebów ofiar, uznaję za dość żenujące) i jak bardzo osamotniona jest Polska w jej konfrontacji z Rosją. Czyli: jak bardzo weszliśmy z powrotem w koleiny polskiego losu. Ale los nie musi oznaczać fatalizmu. Dlatego to są dwa najważniejsze, najambitniejsze wyzwania stojące przed polską polityką w roku 2012. Dobrze byłoby o tym nie zapominać w ferworze polemik i - niekiedy gorszących - połajanek. Roman Graczyk