Nie należałem do apologetów tej prezydentury. Ale co to zmienia w poczuciu osierocenia, jakie dziś autentycznie odczuwam? Mogę śmiało powiedzieć, że umarł mój prezydent, bo to jest moje państwo i czuję podobnie jak miliony Polaków wielką utratę. Ona oczywiście jest tym większa, że wraz z Prezydentem RP pod Smoleńskiem zginęła znaczna część politycznego i społecznego przywództwa Polski. Ale dla jasności wywodu rzecz będzie tylko o prezydencie. Wywód zaś musi być jasny, bo mam wrażenie, że w emocjach, które zrodziła ta tragedia, zaczynamy się trochę gubić. Chciałbym ten chaos ogarnąć tak, jak potrafię. Śmierć naszego prezydenta każe mówić o trzech ważnych problemach: o krytyce władzy, o historycznych dokonaniach tej prezydentury oraz o godnym uczczeniu Lecha Kaczyńskiego przez odpowiedni do tego pochówek. A więc, po pierwsze: problem krytyki. Uważam, że zasadniczo mają rację ci komentatorzy, którzy powiadają, że w polskich mediach przeważał w ostatnich pięciu latach krzywdzący wizerunek Lecha Kaczyńskiego. Że chętniej podkreślano jego gafy niż zachowania roztropne. Żyjemy w "cywilizacji obrazkowej", obrazy (zdjęcia, filmy) bardziej oddziałują na naszą podświadomość, a poprzez nią na naszą świadomość niż pisane, albo mówione elaboraty. Gdy się dziś ogląda w telewizji liczne sympatyczne ujęcia prezydenta i jego małżonki, nachodzi człowieka proste pytanie: dlaczego za ich życia tak mało oglądaliśmy takich ciepłych obrazów, a tak dużo zdjęć prezydenta ze słynnym odwróconym do góry nogami szalikiem? To wszystko prawda. Zarazem jednak mam wrażenie, że popadamy w jakiś niebezpieczny automatyzm, próbując dziś przerobić wszystkie niedoskonałości zmarłego prezydenta w cnoty. Myślę, że nie ustrzegł się tego automatyzmu Zdzisław Krasnodębski w ważnym - skądinąd - tekście na ten temat we wczorajszej "Rzeczpospolitej" ("Już nie przeszkadza", Rzeczpospolita 14 kwietnia). Autor podaje liczne przykłady nieuczciwej krytyki prezydenta - i ma rację. Ale wśród nich także dwa - moim zdaniem - niefortunne: krytykę prezydenta za zerwanie stosunków z Władysławem Bartoszewskim oraz za niezaproszenie Adama Michnika na uroczystości związane z Marcem '68. Można, otóż, widzieć wiele wad Bartoszewskiego i wiele wad Michnika - ale nie dyskutujemy przecież o tym, czy są oni ideałami bez skazy i nikt rozumny nie będzie twierdził, że obaj panowie zawsze byli wobec prezydenta Kaczyńskiego fair. Dyskutujemy o tym, czy Bartoszewski, jako były minster spraw zagranicznych oraz postać historyczna, powinien być dla Prezydenta RP człowiekiem, którego się zauważa. Oczywista odpowiedź brzmi: powinien być zauważany. Podobnie z Michnikiem. Robienie rocznicy Marca bez naczelnego "GW" jest jakimś dziwactwem, które nie przystoi prezydentowi. To jest tak, jak gdyby mówić o Muzeum Powstania Warszawskiego nie wspominając słowem o Lechu Kaczyńskim. Inaczej mówiąc, miał prezydent w ostatnich latach krytyków nieuczciwych, szyderczych, czy wręcz odzierających go z godności głowy państwa, ale miał też krytyków rzetelnych. Uczciwa krytyka tej prezydentury nie ma się czego wstydzić - także w obliczu tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego. Dobrze byłoby nie mieszać łobuzów z ludźmi uczciwymi. Inaczej - bardzo przepraszam - powstaje wrażenie moralnego szantażu. A więc, po drugie: problem historycznego bilansu tej prezydentury. Chociaż na całościowe oceny jeszcze nie czas, wydaje się niesporne, że ważnym elementem tej zakończonej tragicznie kadencji było dążenie do utwierdzenia historycznej tożsamości Polaków. Dążenie do podtrzymania, a gdy trzeba to i wytworzenia, poczucia dumy narodowej. Stąd stałe nawracania do Powstania jako moralnego fundamentu demokratycznej Polski. Stąd nieugięte starania o godną pamięć o Katyniu. Prezydent Kaczyński chciał Polski dumnej ze swojej niepokornej historii. Wiele w tym kierunku zrobił. I tej zasługi nikt mu nie odbierze. Rzetelni krytycy tej prezydentury też ją muszą uznać. A więc, po trzecie: pochówek godny głowy państwa. Dariusz Karłowicz powiedział po śmierci prezydenta ( Zobacz tutaj), że Lech Kaczyński uosabiał marzenie o Polsce podmiotowej. Co by nie mówić o sposobach jego realizacji - piękne marzenie. A przecież nasz prezydent zginął na posterunku, realizując jakiś ważny element tego marzenia. A czymże jest Wawel, jeśli nie pamiątką po dawnej, dumnej, podmiotowej Polsce? Zatem Wawel jako miejsce pochówku prezydenta, który miał odwagę marzyć o takiej Polsce, to jest coś, co może się godnie przysłużyć i pamięci o Lechu Kaczyńskim, i naszej dumie narodowej. Nie twierdzę, że przeciwnicy tego pomysłu nie mają żadnych argumentów na obronę swojej pozycji, nie odmawiam im patriotyzmu. Prosiłbym ich tylko o wysiłek zrozumienia intencji strony przeciwnej. Roman Graczyk