Zabieram głos w tej sprawie jako trzeci już z kolei autor INTERIA.PL, po Robercie Walenciaku ("Czy Cezary Gmyz zostanie Hieną Roku?") i Konradzie Piaseckim ("Dzieci przeklęte"). Zabieram głos, bo wydaje mi się, że mam w tej sprawie coś do dodania. Z Walenciakiem nie zgadzam się frontalnie, ponieważ widzi on problem jednostronnie: to prawica grzebie w przeszłości i lustruje swoich przeciwników (swoją drogą, chętnie napisałbym kiedyś analizę lingwistyczną tego rodzaju tekstów, gdzie zamiast "badać" pisze się "gmerać", a zamiast "kwerenda w archiwum" pisze się "lustrowanie"), nic nie wiadomo z jego tekstu, iżby druga strona zachowywała się podobnie. Do Piaseckiego jest mi znacznie bliżej. Powiada on, że obwinianie ludzi czynnych w życiu publicznym z powodu życiorysu ich przodków jest nonsensowne - tu zgoda. Tym bardziej, że, jak pisze Piasecki, niekiedy bywa tak, że dzieci przypierane w ten sposób do muru przeszłością rodziców (czy dziadków) są Bogu ducha winne tym bardziej, że się przeciwko wyborom swoich przodków zbuntowały. Piasecki nie robi ze swojego tekstu pałki na prawicę, chociaż wielu tak w ostatnich dniach czyni, w związku z tekstem Gmyza o matce sędziego Tuleyi. Czegoś mi w tym tekście jednak brakuje. Wielowieyska to coś niby zauważa, podając przykłady z nie swojej, ale także ze swojej parafii, tyle że idzie w typową "GW"-owską nowomowę. Problem z opisywaniem przodków osób publicznych polega na tym, że od pewnego czasu wszyscy to robią. Wielowieyska próbuje erystycznych sztuczek, żeby wykazać, że opisywanie przeszłości matki Tuleyi jest niesłuszne, zaś opisywanie przeszłości dziadka Cenckiewicza było słuszne. Dlaczego? Bo Gmyz - wywodzi dziennikarka "GW" - miał złe intencje, chciał zohydzić postać sędziego, który jest mu politycznie niemiły, zaś Daszczyński takich intencji nie miał w stosunku do Cenckiewicza. Nie wiem, jakie miał intencje Gmyz, ani jakie miał intencje Daszczyński, i ciekawi mnie, na jakiej podstawie Wielowieyska potrafi o tym orzekać. Wiem, że obaj wpuścili w obieg medialny taką informację: facet, który zajmuje dziś takie a takie stanowisko w sporze o Polskę (o jej historię), miał przodka umoczonego w PRL. Czy to dobrze, czy źle? Nie mam tu pewności. Źle, bo pokazuje się w ten sposób działania czy to Tuleyi, czy to dawniej Cenckiewicza jako nieutonomiczne. Tuleya miał - sugeruje się - skrytykować działania CBA, ponieważ pochodzi z esbeckiej rodziny, nie jest w tej sprawie bezstronny. Nie wiem, czy tak rzeczywiście jest - a więc stało się źle. Co do Cenckiewicza, tłumaczenie, że wykonuje testament dziadka z SB jest absurdalne - a więc jak wyżej. Z drugiej strony, w przypadku Tuleyi, może nam to coś mówi o socjologii władzy sądowniczej w Polsce. Może sędzia nie jest tu odosobniony i znaczna część tych ludzi ma PRL-owskie korzenie, a jeśli tak jest, to nam daje wyobrażenie o odrębności/ ciągłości elit władzy pomiędzy PRL a III RP. No więc dobrze. Stąd jednak daleko do podważania orzeczenia sędziego w sprawie dr. G. czy (bo o to tu tak naprawdę, chodzi) do podważania fragmentu uzasadnienia tego orzeczenia. Sam uważam to uzasadnienie za nieprecyzyjne (ale nie za skandaliczne), a sędzia miał rację wskazując na istniejącą w każdym demokratycznym państwie granicę działań operacyjnych i śledczych, granicę wyznaczoną standardami praw człowieka. Co się tyczy Sławomira Cenckiewicza, wiedza o jego dziadku może mówi nam tyle, że nie jesteśmy rodzinnie zdeterminowani. A to jest pocieszające, chociaż nie jestem pewien, czy o to chodziło Romanowi Daszczyńskiemu. Natomiast jestem pewien, że nie taki użytek z jego publikacji zrobił legion dziennikarskich pisarczyków, powtarzających za "autorytetami moralnymi", że archiwa IPN to szambo złożone głównie z fałszywek, i że badacze tego "szamba" wykonują w istocie pogrobowe zlecenie Służby Bezpieczeństwa. To jedna z większych bredni polskiego dziennikarstwa po 1989 r., niestety ciągle w pewnych odłamach opinii publicznej żywotna. No więc nie mam w tej sprawie spiżowych przekonań. Wiem natomiast, że trzeba mierzyć jedną miarą. Jeśli Gmyz postąpił niegodziwie, to tak samo niegodziwie postąpił Daszczyński. Jeżeli Daszczyński miał moralny tytuł tak zrobić, to taki sam moralny tytuł miał Gmyz. Moje spiżowe prawo jest bardzo proste. Jest też dość stare. Starsze niż nasze spory o III i IV RP, a nawet - wyobraźcie sobie - starsze niż PRL: "Niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi" (Mt 5 33-37). Roman Graczyk