Prezydent Francji mówił o globalnej wizji obecności jego kraju w świecie, co nie dziwi, bo Francja ma ciągle takie ambicje, no i ciągle ma jeszcze taką pozycję. Już sama liczba 250 ambasadorów zgromadzonych w Paryżu, oraz rozmach prezydenckiej wizji, o tym przekonują. Tak, Francja jest najważniejszym aktorem europejskim - ważniejszym od Niemiec (z powodu zaszłości historycznych, a także słabej wewnętrznej pozycji politycznej pani kanclerz Merkel) i ważniejszym od Wielkiej Brytanii (dawniej z powodu braku ambicji europejskich Londynu, dzisiaj z powodu brexitu). Tak, Emmanuel Macron jest jedynym dziś politykiem w Europie, o którym się mówi, że jest europejskim liderem. Dlatego jego słowa - czy się go lubi i ceni, czy też przeciwnie - powinny być pod lupą analityków polskiej polityki europejskiej (albo - wedle PiS-u zagranicznej). Emmanuel Macron powiedział, że samodzielność Unii, jej suwerenność, jest dzisiaj tym ważniejsza o tyle, że główny pozaeuropejski partner w budowie ładu międzynarodowego po 1945 r. - Stany Zjednoczone - odwracają się plecami nie tylko od Europy, ale w ogóle od wielostronności w swoich stosunkach zewnętrznych, wybierając jednostronne decyzje w interesie USA. Macron wymienił w tym kontekście szereg tego typu decyzji podjętych za prezydentury Trumpa, ale powiedział też, że problem jest szerszy. Nazwał go kryzysem globalizacji. I nawoływał do zrozumienia głębokich przyczyn tego zjawiska. Powrót tożsamości narodowych nazwał "dobrą rzeczą", ale zarazem przestrzegał przed falą nacjonalizmu. Unilateralizm Trumpa określił jako złą odpowiedź na ów kryzys globalizacji. Ten rozumiejący akcent w przemówieniu prezydenta Macrona nie powinien nas jednak mylić. Czym innym jest rozumieć głębokie przyczyny przebudzenia się narodowej świadomości (dawniej uśpionej pod warstwą post-historycznej nowoczesności), a czym innym zgadzać się na zakwestionowanie wartości, które konstytuują Unię Europejską. Macron wprost skrytykował koncept "demokracji nieliberalnej" - jak wiadomo wdrażany w życie, tak czy inaczej, na Węgrzech i w Polsce, i powiedział, że nie może on być zaakceptowany w Unii Europejskiej. Na końcu paryskiego przemówienia prezydent Macron mówił o wzmocnieniu Unii. Jak wiadomo, jego ambitne projekty w tej materii napotykają opór, nawet w Niemczech nie zyskując dostatecznego wsparcia. Zapewne więc, ta ambitna wizja Unii federalistycznej nie spełni się tym razem (za tej, czy - być może - drugiej kadencji Macrona). Ale, jak wiadomo, potrzeba jest matką wynalazku. A to, że dotychczasowy ład międzynarodowy wali się, jest oczywiste. I to, że Unia musi znaleźć nowe gwarancje swojego bezpieczeństwa - też. Dlatego, chociaż całościowa europejska wizja Macrona raczej się nie spełni, to punktowe zmiany - jako konieczność - zostaną wprowadzone. Na przykład europejska obrona. To, że Polska pod rządami PiS-u deklarowała kilkakrotnie zainteresowanie tym projektem, nie jest wystarczające. Dla wspólnej obrony potrzebna jest wspólnota wartości, inaczej czego byśmy wspólnie bronili? I tu mamy problem, bo w zachodniej części Unii (w "starej Unii") przekonanie, że Polska nie przestrzega wspólnych wartości, jest coraz bardziej rozpowszechnione. Macron mówił w poniedziałek o "różnych kręgach" europejskiej integracji. Cóż prostszego, jak wypchnąć kraj, który w powszechnej opinii nie przestrzega wspólnych wartości, do kręgu mniej zaawansowanych? Nie twierdzę, że tak będzie. Twierdzę, że jest duża szansa, że tak się stanie. Polska polityka unijna (zagraniczna według PiS-u) musi to brać pod uwagę. Chyba, że się powie, że dla Polski kwestie bezpieczeństwa są drugorzędne. Kto tak powie? Roman Graczyk