Minister spraw zagranicznych powiedział te słowa podczas "Debaty Kopernikańskiej" na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, co mogłoby być powodem do bagatelizowania jego wypowiedzi. Można byłoby, mianowicie, interpretować tę wypowiedź jako rozważania czysto akademickie i futurystyczne. Wszystko można, ale po co? Po co zamydlać problem? A problem jest taki, że słowa te wypowiedział polski minister spraw zagranicznych, który ubiega się o stanowisko sekretarza generalnego NATO. Na planie teoretycznym wypowiedź ministra jakoś się broni: gdyby Rosja spełniała demokratyczne standardy, mogłaby zostać przyjęta do NATO, a ponieważ ich nie spełnia, przyjęta być nie może. Ale równie dobrze można by powiedzieć, że gdyby polscy piłkarze grali tak dobrze jak brazylijscy, pretendowaliby do mistrzostwa świata. Takie zdanie spełnia wprawdzie wymogi logiki, ale kłóci się radykalnie z rzeczywistością. Bo polskim piłkarzom jest nieskończenie daleko do poziomu Brazylijczyków - dokładnie tak samo, jak Rosji jest nieskończenie daleko do demokratycznych standardów. Napisałem, że słowa te wypowiedział polski minister spraw zagranicznych, który ubiega się o stanowisko sekretarza generalnego NATO. To mówi coś o Sikorskim. Ale jest gorzej: bo Sikorski złożył tę zaskakującą deklarację właśnie dlatego, że ubiega się o to stanowisko. A to już mówi nam coś o stanie ducha zachodnich przywódców i o samym NATO. Od upadku Związku Radzieckiego NATO ma kłopot ze zdefiniowaniem swojej tożsamości. Dawniej było wiadomo, że Sojusz broni świata zachodnich demokracji przed ewentualną agresją Sowietów. I, jak się zdaje, NATO było gotowe w takim wypadku iść na wojnę. Otóż dzisiaj NATO, po pierwsze, nie bardzo wie, przed kim ma bronić zachodnich demokracji. Po drugie zaś, nawet jeśli przeciwnik byłby zdefiniowany, nie ma pewności, czy NATO pójdzie na wojnę z tym przeciwnikiem. W szczególności nie ma takiej pewności, jeśli tym przeciwnikiem miałaby być Rosja. Dlatego do kanonów politycznej poprawności zachodnich mężów stanu weszło mówienie o Rosji jako o potencjalnym sojuszniku. Polacy - słusznie - mają wyczulony słuch na wszystkie zagrożenia, jakie taka gadanina ze sobą niesie. Ale w takim razie mają na Zachodzie opinię rusofobów, a polski polityk wyrażający ten polski punk widzenia nie ma szans na prominentne stanowisko w NATO. Stąd nagły zwrot Sikorskiego. Można to - na zimno - zrozumieć. Ale trudno nie zauważyć, że Sikorski popadł w ten sposób w stan politycznego braku konsystencji. Stał się plastikiem. Szkoda. Roman Graczyk