Jest się czym martwić, bo z tego wynika, że marzenia (plany?) Kremla, by wypchnąć Polskę ze strefy Zachodu, nabierają realnych kształtów. Dla porównania, rok temu zwolenników opuszczenia przez Polskę UE było tylko 12 proc. (przeciwników wyjścia było wtedy aż 76 proc.). "Rzeczpospolita", interpretując te wyniki, pisze, że zmiana jest efektem poparcia Polaków dla polityki zagranicznej Polski. Zapewne to prawda i to jest dopiero ponura informacja, bo w rzeczywistości polityka zagraniczna tego rządu jest dramatycznie zła. Jest tak zła, jak jeszcze nigdy po 1989 r., ponieważ w jej efekcie stajemy się osamotnieni, prawie nigdzie już nie mamy przyjaciół, owszem, mamy jeszcze formalnych sojuszników, którzy wszakże zaczynają powątpiewać w naszą solidność i obliczalność. Jest więc tak, że polityka, która wystawia Polskę na wielkie niebezpieczeństwo, jest coraz to bardziej oklaskiwana przez Polaków. Taki paradoks - niejeden przecież w życiu społeczeństw demokratycznych. Na własne życzenie Polska zamienia mocniejszą pozycję na arenie międzynarodowej na pozycję słabszą. Polska staje się coraz słabsza, a dużej części Polaków wydaje się, że jest coraz mocniejsza. Czy czegoś to wam nie przypomina? Może jednak coś wyjaśnia informacja, jaka jest wiedza Polaków o Polsce i o świecie. Nieraz tu już przywoływałem wynik pewnego badania socjologicznego z lat 80., wedle którego najwięcej Polaków uznawało za najbardziej demokratyczne państwo na świecie Niemiecką Republikę Demokratyczną. Zapewne było tak, że w odpowiedzi na to pytanie należało wskazać jedno z wymienionych państw, a respondenci najczęściej wskazywali na NRD z tej prostej przyczyny, że państwo Ericha Hoeneckera i Ericha Mielke (szefa NRD-owskiej policji politycznej) miało w nazwie słowo "demokratyczna", jakiego nie miała ani Belgia, ani Holandia, ani Luksemburg (wszystkie trzy były zapewne - zgodnie z prawdą - określone jak monarchie), ani Francja, ani RFN... Nazywa się "demokratyczna" - jest demokratyczna, tak rozumowała znaczna część naszych rodaków trzydzieści parę lat temu. Minęło od tego badania ponad trzydzieści lat, wszystko się zmieniło wokół nas, ale niewiele się zmieniło w naszych głowach. To znaczy, nadal jesteśmy nieprawdopodobnie wielkimi ignorantami. Oto badanie z 2016 r. zamówione przez kwartalnik "Iustitia" wskazuje, że tylko 14 proc. respondentów prawidłowo odpowiedziało na pytanie, komu w Polsce podlegają sędziowie. Reszta (czyli 86 proc. Polaków) nie wie, że sędziowie podlegają tylko Konstytucji i ustawom, zatem podaje rozmaite fałszywe odpowiedzi: Ministerstwu Sprawiedliwości, prezesowi Sądu Najwyższego... Prawie jedna czwarta respondentów nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, z jakimi państwami graniczy Polska, zaś na pytanie, ile izb ma polski parlament, niektórzy odpowiadali, że 70, sądząc, że w pytaniu chodzi o liczbę pomieszczeń. Zaś badanie dotyczące poziomu sympatii Polaków do innych narodów, przeprowadzone niedawno przez CBOS, pokazuje, że w stosunku do ubiegłego roku spadła sympatia Polaków do wszystkich nacji, o które pytano, przeważnie o kilkanaście procent. I tu nietrudno zgadnąć, dlaczego wystąpiły tak wielkie zmiany w świadomości. Rząd i jego medialne tuby (włącznie z tzw. mediami narodowymi, czyli w teorii - publicznymi) wtłaczają Polakom do głowy, że zachodnie demokracje z Francją i Niemcami na czele, dybią na naszą podmiotowość (w niektórych wersjach: na naszą suwerenność), Arabowie za chwilę zasiedlą nasze spokojne wsie i miasteczka, wprowadzając tu swoje barbarzyńskie porządki. Jak się taki przekaz wtłacza do głów, w których i tak jest tylko siano, to można liczyć na dobre efekty. No i efekty są: Francuzów lubi tylko 33 proc. (a rok temu 48), Niemców tylko 30 proc (rok temu 46), Arabów tylko 10 proc. (rok temu 16). Proste? Proste? Towarzysz Kurski sprawdził się na odcinku propagandy, o przepraszam, na odcinku informacji. To wszystko pokazuje wielki sukces planu politycznego Jarosława Kaczyńskiego, który postanowił odwołać się zarazem do patriotycznych uczuć i do ignorancji znacznej części Polaków. Powtarzano setki i tysiące razy, że polityka zagraniczna Polski to wstawanie z kolan, odzyskiwanie podmiotowości; setki i tysiące razy szydzono z zachodnich demokracji - i niemała część elektoratu w to uwierzyła, nie zauważając zarazem skutków tej obłędnej polityki: rosnącego osamotnienia Polski. Czyli ten, kto głośniej krzyczy, że działa w imię wielkości i dumy Polski, może w istocie Polskę osłabiać, a dynamika wyborczych sympatii i antypatii dla niego będzie korzystna. Czyli populizm się opłaca. Zrozumiał to wcześniej Berlusconi i wielu innych, zrozumiał to w 2016 r. Trump. Badanie, które tu przywołałem jako pierwsze, powiada też, że jeśli Unia zdecydowałaby się przyjąć sankcje przeciw Polsce za łamanie przez polski rząd praworządności, to odsetek zwolenników wyjścia z UE jeszcze by się zwiększył i osiągnąłby poziom 32 proc. Nie jestem zwolennikiem sankcji unijnych, bo one uderzyłyby we wszystkich Polaków. Ale cała procedura przeciwko Polsce (która ewentualnie może się sankcjami zakończyć) ma na celu skłonienie rządu do respektowania wartości, które są wartościami Unii i - nominalnie wciąż - wartościami Polski. Dość powiedzieć, że Polska z takim jak obecnie ustawodawstwem w dziedzinie sądownictwa i w dziedzinie kontroli konstytucyjności z pewnością nie weszłaby do Unii - to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Zatem ta procedura ma Polskę przywrócić na tory, do których po 1989 r. sama Polska aspirowała. Najwyraźniej ta 1/3 Polaków, która zaleca opuszczenie w takim wypadku Unii, nic z tego nie rozumie. A skoro polityka w demokracji nie jest już, jak nawoływał kiedyś pewien idealista z Krakowa, "szlachetną służbą na rzecz dobra wspólnego", ale przypomina sprzedaż produktów dowolnie złej jakości, byle kolorowo opakowanych, to znaczy, że nic dobrego nas nie czeka. Na dłuższą metę pomóc mogłoby tylko wyplenienie ignorancji, ale czy można na to liczyć, skoro jak dotąd życie w demokracji nic nam pod tym względem nie dało. Na krótką metę pozostaje nam liczyć na to, że ktoś mądry w Unii rzuci nam (jak ostatnio kanclerz Angela Merkel) koło ratunkowe. Dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło (może to efekt rzucenia owego koła ratunkowego), że wycofuje się z niektórych przepisów w ustawach o ustroju sądów powszechnych i o Sądzie Najwyższym - przepisów budujących wymiar sprawiedliwości "na telefon". Bardzo wątłe są to sygnały gotowości do ustępstw. Ale są. Z braku lepszych przesłanek do optymizmu, zalecam trzymać się tych wątłych.