Za pierwszych rządów PiS-u rząd utrzymywał dialog ze środowiskiem sędziowskim mimo, że wyroki sądów niekiedy dotykały boleśnie ludzi prezesa Kaczyńskiego, albo były wyrozumiałe dla jego politycznych przeciwników. Czy byłoby do pomyślenia w tamtej epoce, że premier i prezydent są nieobecni na Kongresie Sędziów Polskich (albo przynajmniej nie wysyłają tam swoich przedstawicieli)? Dziś to lekceważące zachowanie nikogo nie dziwi. A przecież nie chodzi tylko o brak kurtuazji. Puste krzesła w pierwszych rzędach kongresu, który obradował w weekend, są tylko zewnętrznym wyrazem czegoś znacznie poważniejszego. PiS pokazuje w ten sposób, że sędziowie stoją po złej stronie sporu o Polskę, razem z opozycją. Bo wedle tego rozumienia demokracji, już nie jest tak, że racje są - co do zasady - podzielone. Inaczej mówiąc, opozycja już nie korzysta z domniemania dobrej wiary. Nie, opozycja działa w złej wierze, broni "układu", "postkomuny" i czego tam jeszcze, także wtedy, gdy zachowuje się jak najbardziej legalistycznie. Taki był przecież (i ciągle jest) sens nieustających ataków (nie krytyki, tylko właśnie ataków) na prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego. Ktokolwiek broni litery i ducha prawa, ten według PiS toczy wojnę polityczną z rządem, sprzeciwia się "dobrej zmianie". Niekiedy ta retoryka idzie dalej, jak w niedawnym wywiadzie szefa klubu parlamentarnego PiS, Ryszarda Terleckiego, który zapowiedział usuwanie sędziów TK, którzy - jak mówił - "nie zamierzają stosować się do uchwalonego przez Sejm prawa" ("Rzeczpospolita", 30 sierpnia). Problem w tym, że jest to prawo (np. ustawa o Trybunale z 22 lipca) w oczywisty sposób niekonstytucyjne i sędziowie TK nie mogą inaczej postąpić, jak tylko to niekonstytucyjne prawo unieważnić. Teraz rząd zapowiada nowelizację ustawy o ustroju sądów powszechnych - nie znamy jej szczegółów, ale z całego przygotowania propagandowego ostatnich miesięcy wynika, że chodzi o znalezienie narzędzi do wpływania na treść orzeczeń. Tak to nie będzie nazwane, rzecz jasna, ale skoro będzie można np. łatwiej likwidować i tworzyć sądy, przenosić sędziów, czy awansować ich lub nie awansować, nie pozostanie to bez wpływu na treść orzeczeń. No bo natura ludzka jest niezmienna od Adama i Ewy, niestety, i rząd liczy na to, że sędziwie, a przynajmniej jakaś ich część będą przedkładać awanse i lepsze warunki pracy nad rzetelność. Na razie rząd przyjął projekty nowelizacji dwóch ustaw, mowa jest w nich o wydłużeniu okresu przedawnienia w postępowaniach dyscyplinarnych, o wprowadzeniu kar finansowych w tych postępowaniach oraz o jawności oświadczeń majątkowych sędziów. Myślę, że przy całym krytycyzmie w patrzeniu na zamiary rządu wobec sądownictwa, trzeba strzec się automatyzmu. W tych zapowiedziach jedynie kwestia jawności oświadczeń jest dyskusyjna, pozostałe narzucają się jako reakcja na - rzeczywiste przecież - nadużycia niektórych sędziów i na nieskuteczność postępowań dyscyplinarnych wobec nich. Trzeba to ukrócić i tu rząd ma akurat rację. Co do oświadczeń - rzecz jest delikatna. Czy nie wystarczyłoby, że wgląd do tych oświadczeń mają zwierzchnicy sędziów i samorząd sędziowski? Argument z równości (sędziowie powinni być tak samo traktowani jak politycy) jest bałamutny. Propaganda anty-sędziowska opiera się głównie na tym populistycznym założeniu, że sędziwie mają przywileje, a nie powinni ich mieć, bo wszyscy ludzie są równi. To populizm. Pewne przywileje mają też księża, policjanci, funkcjonariusze służb specjalnych czy - czemuż tego nie powiedzieć? - dziennikarze. Racją bytu tych przywilejów jest ochrona tych ludzi przed presją, która mogłaby uniemożliwiać właściwe wykonywanie ich zawodu (powołania - w przypadku duchownych). Np. stan spoczynku sędziów TK sprawia, że stają się oni niepodatni (a co najmniej: mniej podatni) na korupcję. Sędzia TK bez perspektywy bardzo wysokiej emerytury po zakończenia kadencji w TK takiej gwarancji już mieć nie będzie. Zaoszczędzimy parę złotych z budżetu, zgoda, ale kto policzy, ile przez to stracimy? Podobnie jest z argumentem z wybieralności. Powiada się, że jako jedyna z trzech władz, ta nie ma mandatu demokratycznego. Nb. posługiwanie się kategorią trójpodziału 250 lat po Monteskiuszu w zupełnie innym świecie jest dość upraszczające, bo gdzie w nim władza mediów, władza wielkich korporacji i parę innych, ale mniejsza z tym. Sędziowie są w naszym systemie niewybieralni - i bardzo dobrze, bo przy naszej buraczanej kulturze politycznej ich wybór przekształciłby się w festiwal działań na skróty, jakiejś nowej sprawiedliwości ludowej, nie zaś opartej na prawie. Niewybieralni są też lekarze i konstruktorzy samochodów - a od ich kompetencji zależy często nasze zdrowie i życie. Sędziowie to po trochu kasta, ale taka, która nieraz ratuje nas przed arbitralnością władzy, czy przed niegodziwością współobywateli. Sądownictwo to skomplikowany mechanizm. Jasne, że nie działa zadowalająco, ale naprawiając go siekierą więcej popsujemy, niż usprawnimy. Zachęcam do umiaru. Roman Graczyk