Kiedy Grzegorz Hajdarowicz kupił "Presspublikę" w połowie ubiegłego roku, słusznie zastanawiano się, kiedy jej okręt flagowy zmieni ideowe barwy. Jak szybko - pytano - "Rzeczpospolita" przestanie być alternatywną propozycją wobec "Gazety Wyborczej"? Nie działo się to szybko, a nawet można było odnieść wrażenie, że nie działo się w ogóle. Z łamów "Rzepy" po jej przejęciu przez Hajdarowicza szybko zniknął Bronisław Wildstein, potem Krzysztof Feusette, ale - o ile wiem - obaj ci autorzy nie byli do tego przymuszani, po prostu uznali, że nie chcą współpracować z Hajdarowiczem, którego oceniali jako człowieka związanego z obozem władzy. Byli tacy, którzy mówili wtedy, że Wildstein i Feusette przesadzają, ale byli też tacy którzy twierdzili, że ci dwaj mają dobrą intuicję, bo to niemożliwe, żeby na dłuższą metę Hajdarowicz nie wykorzystał pozycji właściciela na korzyść swoich kolegów z Platformy. Przez z górą rok wydawało się, że pierwsi mieli rację: "Rzeczpospolita" w sumie zachowywała swoją dotychczasową pozycję. Otóż ten czas się skończył wraz ze zmianami w "Rzepie" po artykule Cezarego Gmyza o obecności śladów trotylu na wraku prezydenckiego Tu-154. Ten czas - w gruncie rzeczy - skończył się wtedy, ale dzisiaj mamy tego ostateczne i wymowne potwierdzenie. Tuż po opublikowaniu tekstu Gmyza słuchałem w moim ulubionym radiu Tok FM rozmowy z prof. Janem Hartmanem. To było jeszcze przed wyrzuceniem Gmyza, a więc w momencie, kiedy wydawca zapowiedział dokładne zbadanie okoliczności ukazania się feralnego artykułu. Nie było, zatem, jeszcze decyzji ani o czystce, ani o wprowadzeniu nowych zasad w pracy redakcji (obowiązek ujawnienia źródła na żądanie wydawcy). Nie było decyzji, ale było już jasno wyrażone oczekiwanie jasnogrodu, że "Rzepę" należy zneutralizować. Pisał to wtedy w głośnym tekście w "Polityce" Jacek Żakowski, powiedział to w owej rozmowie z Tok FM Jan Hartman. Znany filozof ujął to tak (cytuję z pamięci): "Rzeczpospolita" musi się zastanowić, jak odzyskać wiarygodność po wpadce z tekstem o trotylu, ale moim zdaniem ona już od dawna ma problem z wiarygodnością. Od dawna ten dziennik przestał być poważną, umiarkowaną gazetą. Od dawna mamy w Polsce tylko jedną poważną umiarkowaną gazetę, czyli "Gazetę Wyborczą" - powiedział wybitny filozof. Bardzo to było śmieszne, chociaż Hartman mówił serio. Serio troszczył się o to, że "Rzepa" od czasów Pawła Lisickiego straciła cechy gazety poważnej i umiarkowanej, i że mamy oto w Polsce problem, bo tylko jedna duża gazeta zachowuje takie cechy. Wynikało z tego, że pożądany przez Hartmana model prasy to taki, w którym są dwie albo więcej "Gazety Wyborcze" i nie ma ani jednej "Rzeczpospolitej" Lisickiego (czy choćby Wróblewskiego). Otóż Grzegorz Hajdarowicz posłuchał reprezentatywnych przedstawicieli jasnogrodu - Jacka Żakowskiego i Jana Hartmana. Posłuchał i odtąd będą na rynku dwie gazety o profilu ideowym "Gazety Wyborczej" z tym, że jedna będzie się nazywała "Rzeczpospolita". I odtąd dziennikarski plankton będzie za swoimi guru powtarzał, że są to gazety poważne i umiarkowane. Przypomina to nieco model prasy w PRL, gdzie obok do końca słusznych gazet będących organami PZPR, takich jak "Trybuna Ludu" (czy, jak u nas w Krakowie, "Gazeta Krakowska"), istniały też nieco mniej słuszne gazety, tzw. czytelnikowskie (nazwa brała się stąd, że zaraz po wojnie wydawała je Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik"), takie jak "Życie Warszawy" (a u nas w Krakowie "Dziennik Polski"). Ich nieco mniejsza słuszność polegała na tym, że dopuszczano tam pewne formy przywiązania do tradycji, ale raczej w postaci przedwojennych bibelotów niż rzeczy naprawdę poważnych, a wychwalanie partii ludu pracującego miast i wsi było tam nieco bardziej zawoalowane. Zbliżamy się do tego modelu. Nie mówię o jego marksistowskiej treści, mówię o strukturze. I teraz ci, którzy nie dają sobie wmówić za Hartmanem i Żakowskim, że to jest lepszy, wyższy stopień rozwoju mediów, muszą sobie zadać pytanie: co dalej? Jeśli o mnie chodzi, uważam, że normalne pluralistyczne społeczeństwo nie może się zadowolić ani monopolem, ani sytuacją tego rodzaju, że mamy silną dominację jednych i w kontrze do niej, przeważnie niszowe, media radykalnej opozycji. Mnie nie wystarcza, żeby na wszystkie opinie "Wyborczej" w rodzaju "jest A", padała odpowiedź "jest przeciwnie niż A". Bo w tym jest niemądry automatyzm, a nie ma myślenia. Ja bym lubił, żeby istniały i miały silną pozycję media, które mówią raczej "jest inaczej niż A". Nie wygląda na to, żeby ten model rysował się na horyzoncie. Raczej przeciwnie. No i jak żyć, Panie Premierze? Roman Graczyk