Kim jest ombudsman, czyli u nas RPO? Jest instytucją kontroli przestrzegania praw obywatelskich, a więc - z definicji - osoba pełniąca ten urząd musi ustawiać się przeciw decyzjom władzy wykonawczej, często także prokuratury, a niekiedy i sądów (wnosząc apelację od nieprawomocnego wyroku). Jest - z punktu widzenia czystej polityki - kimś, kto drażni. Tak w Polsce pod rządami PiS-u, jak i w superpraworządnej Norwegii. Są jednak dwie różnice: w Norwegii jest to z góry akceptowane przez rządzących, u nas mniej; w Norwegii (mimo monarchicznej formy ustroju) istnieje realna separacja władz, w Polsce jest ona nadwątlona przez dążenia (i realne działania) rządu zmierzające do jakiegoś monizmu władzy. I z tego właśnie powodu rola Rzecznika, pomyślana zrazu (w zamyśle twórców Konstytucji z 1997 r.) skromnie, jako dopełnienie systemu, który ze swej natury nie nastawał na prawa człowieka, niepomiernie wzrosła po 2015 roku. W systemie, w którym prokuratura jest narzędziem rządu (i siłą rzeczy egzekutorem jego polityki), ombudsman ma więcej do roboty niż tam, gdzie takie zespolenie instytucjonalne nie nastąpiło. W systemie, w którym kontrola konstytucyjności ustaw jest fikcją, wzrasta rola ombudsmana. W systemie, w którym zagrożona, a częściowo już zniszczona, jest niezależność sądów, ombudsman ma więcej do roboty, a zarazem ma mniej narzędzi skutecznej ochrony praw obywatelskich. Taki jest kontekst, w którym działał przez ostatnie pięć lat Adam Bodnar i w jakim staje kandydatura Zuzanny Rudzińskiej-Bluszcz. Gdyby politycy obozu rządzącego myśleli państwowotwórczo (jak lubią o sobie mówić), nie robiliby problemu z tego, że Adam Bodnar krytykował działania policji czy prokuratury. Rozumieliby, że on po prostu od tego jest. I - mając rację, czy nawet myląc się, wykazując nadmierną podejrzliwość wobec organów ścigania - obiektywnie działa w naszym wspólnym interesie, pilnując praworządnościowych standardów. Jednak powiedzieć, że oni tego nie rozumieją, to mało powiedzieć. Obwinianie go o to, że "broni przestępców" świadczy o tym, że w obozie władzy panuje świadomość prawna z ducha kodeksu Hammurabiego. A napaści na Rzecznika z powodu zachowań jego syna, to już standard putinowski. Jasne, że najlepiej by było, gdyby nowy RPO był ideologicznie przezroczysty (Adam Bodnar, moim zdaniem, taki nie był, ale to było naprawdę małe zmartwienie), bo wtedy obie strony polskiej wojny kulturowej czułyby się komfortowo. Teoretycznie właśnie konieczność zgody Sejmu i Senatu - a więc politycznie biorąc: rządu i opozycji - stwarza do tego dogodne warunki. Ale wątpię, czy stanie się taki happy end. Jak myślicie, dlaczego? Roman Graczyk