Działania premiera pod tym względem przypominają desperacką szarpaninę, typową dla sytuacji międzypartyjnych przetargów. Tak się buduje rząd, gdy tworzy go koalicja wielu partii, bo wtedy bardzo trudno jest uzgodnić wspólną platformę programową oraz zaspokoić apetyty personalne wszystkich partii. Obecny układ koalicyjny PO z PSL nie nastręcza pod tym względem kłopotów: jest prosty i już przez cztery lata przećwiczony. Jeśli więc tworzenie rządu idzie tak, jak idzie, to wynika z innych powodów. Powód pierwszy: polityczna poprawność. Donald Tusk chce mieć w rządzie 5 kobiet po to, żeby nie wyglądało na to, że uprawia jakąś politykę męskiej dominacji. Wiadomo, że trzy panie minister z dotychczasowego rządu (Ewa Kopacz, Katarzyna Hall i Jolanta Fedak) z różnych powodów w nowym rządzie nie zasiądą. "Dlatego - wyjaśnia anonimowo polityk z otoczenia premiera - jest presja, by szukać nowych kandydatek, ale nie wiem, czy uzbieramy piątkę, bo skąd te kobiety brać" ("Rzeczpospolita", 16 listopada). No właśnie: skąd te kobiety brać? Powiedzmy otwarcie: premier kładzie tu nacisk na kryterium płci, kosztem innych. Te inne kryteria to przede wszystkim kompetencja w danej dziedzinie oraz zmysł polityczny. Jeśli dobrych kandydatek brakuje, to chcąc wypełnić zamówienie premiera, trzeba będzie w końcu wziąć kandydatki gorsze. "Nie matura, lecz chęć szczera ..." mawiano w słusznie minionych czasach, gdy na różne odpowiedzialne stanowiska awansowano ludzi z pominięciem podstawowych kryteriów, a z uwzględnieniem liczącego się wtedy kryterium pochodzenia społecznego. Byłeś kompetentnym synem inteligenta - źle, byłeś mniej kompetentnym synem chłopa albo robotnika - dobrze. Teraz jest podobnie: jesteś kompetentnym mężczyzną - źle, jesteś mniej kompetentną kobietą - dobrze. Sorry, ale to jest taka logika. Żeby nie było za prosto, trochę skomplikuję wywód. W Polsce generalnie problem mniejszych możliwości karier zawodowych dla kobiet oczywiście istnieje. Nie sądzę, żeby dało się go do końca rozwiązać, ale można zniwelować różnice. Żeby go rozwiązać do końca, trzeba byłoby zlikwidować różnice biologiczne, które sprawiają, że to kobiety, a nie mężczyźni rodzą dzieci. Można wpływać na zwiększenie szans zawodowych kobiet przez trudną zmianę obyczajów (ojcowie powinni na równi z matkami wychowywać dzieci), a także przez kosztowne zmiany infrastrukturalne (budowa żłobków i przedszkoli). I to należy robić. Nie da się tych różnic zlikwidować do końca, jeśli nie chcemy zlikwidować fundamentalnego dla kondycji ludzkiej podziału na płcie. I tego robić nie należy. Nie należy też brać się za te sprawy od końca, zamiast od początku. Trzeba najpierw stworzyć warunki, w których większa liczba kobiet będzie robić kariery zawodowe, w tym także polityczne, a dopiero potem tworzyć rządy z większą liczbą kobiet-ministrów. Kolejność, jaką dziś przerabiamy na przykładzie tworzącego się rządu, jest niepoważna. Podobnie niepoważne jest proponowanie pani Joannie Musze aż trzech ministerstw: albo sport, albo skarb, albo środowisko. Widać premierowi bardzo zależy, aby mieć posłankę z Lublina blisko siebie. Ponoć Joanna Mucha miałaby szanse na kierowanie resortem sportu dlatego, że premier widzi już oczyma wyobraźni, jak pojawia się w jej towarzystwie na rozmaitych polskich i europejskich spotkaniach z okazji Euro 2012 i jakie to robi wrażenie. Robi wrażenie dobre, zgoda, ale jeśli o to chodzi, to gotów byłbym wskazać premierowi pewną liczbę kandydatek, które mogłyby konkurować z panią Muchą pod względem urody, a nie mają zgoła żadnych kwalifikacji merytorycznych i politycznych. Skoro to nie jest ważne ... Podobnie jest z kandydaturą Jarosława Gowina. Jest dobrą tradycją, że resortem sprawiedliwości kieruje prawnik. Poseł z Krakowa wprawdzie należy do najzdolniejszych polskich polityków, ale - tak czy tak - będzie musiał uczyć się wielu rzeczy już w trakcie sprawowania funkcji ministra. To się w wojsku nazywa rozpoznanie bojem. Krzysztof Kwiatkowski był naprawdę kompetentnym ministrem. Pozbywanie się go i zastępowanie człowiekiem bez wykształcenia prawniczego jest działaniem desperackim. Czym spowodowanym? Słychać, że chodzi raz - o dopieszczenie schetynowców, dwa - o okiełznanie ambicji politycznych Gowina, który nieraz pozwalał sobie na krytykowanie Tuska. Jeśli taki jest prawdziwy motyw decyzji Tuska, byłby to upadek myślenia propaństwowego. Gowin ma wiele zalet, mogę o tym miarodajnie zaświadczyć, ale taki ruch premiera to jednak instrumentalizacja państwa dla potrzeb wewnątrzpartyjnych rozgrywek w Platformie. Ciekawe też, jak została sformułowana ta propozycja wobec Gowina. Boję się, że tak: albo to bierzesz, albo będziesz następnym w kolejce do odstrzału. No, ale tego się nie dowiemy. Roman Graczyk