Owszem, o. Ludwik ma dużo racji. Niemal wszystko, co napisał w liście do nuncjusza, jest prawdziwym kłopotem Kościoła w Polsce. Są to jednak stare problemy, te same o których się wciąż mówi, czasem od kilkunastu lat. I stare jest ich ujęcie. Nie widać, żeby autor próbował na nowo te bolączki Kościoła przemyśleć. No bo nie wystarczy powiedzieć, mamy w polskim Kościele problem z Radiem Maryja i że trzeba powołać jakiś zespół, który rzecz przedyskutuje. Nb. Episkopat wiele lat temu już powołał ciało, które - o ile dobrze pamiętam - nazywa się Zespół Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja. Jaka nazwa, taki zespół i takie efekty jego działania, czyli żadne. Problem z Radiem Maryja nie polega na tym, że sekciarski duch, jaki tam panuje, da się wykluczyć z Kościoła - bo w oczywisty sposób tego się zrobić nie da. Kościół w Polsce jest bardzo zrośnięty z polskim społeczeństwem, ma to swoje dobre strony i ma też strony złe. Zła strona jest taka, że nacjonalizm i ksenofobia, które też (czy się nam to podoba, czy nie) są składnikami polskości, tym samym są obecne w polskim Kościele. Na to nie ma rady. Jedynym sposobem na ucywilizowanie problemu jest zmiana statusu tego radia. Episkopat powinien wreszcie wymóc na o. Rydzyku, żeby przestał prezentować swoje radio jako "katolicki głos w Twoim domu", bo to jest tylko głos o. Rydzyka i podobnie myślących. Wystarczyłoby więc wyraźne oświadczenie Episkopatu, że o. Rydzyk przemawia we własnym imieniu, a nie w imieniu Kościoła. Na to nie ma zgody w Episkopacie, bo znaczna część biskupów (nie umiem powiedzieć ilu, ale z pewnością nie jest to margines) uważa poglądy wypowiadane z anteny toruńskiej rozgłośni za miłe sobie. I to jest prawdziwy problem, trzeba go nazwać bez owijania w bawełnę. Reszta jest pochodną tego problemu. Dlatego nie ma sensu narzekać na podziały w Kościele, bo to jest rzecz normalna. Nie ma co narzekać na brak przywództwa, bo to w nieheroicznych czasach jest też czymś normalnym: Wyszyński z Wojtyłą nie pojawiają się w takich czasach i się raczej teraz nie pojawią. Zatem, jak powiadam, o. Ludwik ma w zasadzie rację, ale to jest racja ta sama od kilkunastu lat, a czas niesie nowe problemy. Dla Kościoła w Polsce - wydaje mi się - gigantycznym wyzwaniem jest niszczące oddziaływanie pop-kultury. Moja diagnoza jest taka, że stara przestroga prosoborowych katolików sprzed 50 lat, wtedy oderwana od polskich realiów, zaczyna być aktualna dopiero teraz. Przypomnę, o co wtedy chodziło Jerzemu Turowiczowi, Stanisławowi Stommie, Jackowi Woźniakowskiemu, czy Tadeuszowi Mazowieckiemu. Twierdzili oni, że katolicyzm tradycyjny, dominujący w Polsce, nie ostoi się wobec wyzwań cywilizacyjnych i że wobec tego, trzeba budować katolicyzm, jak go nazywali, "pogłębiony", bardziej świadomy tego, w co i jak się wierzy. Ta obawa okazała się historyczną pomyłką o tyle, że w tamtej dobie największym zagrożeniem dla religijności Polaków nie były zachodnie wzorce życia lekkiego, łatwego, przyjemnego i bogatego, tylko komunizm, który miał dwie cechy: był bezbożny, ale też zgrzebny. Gdyby nie był taki zgrzebny, może byłby skuteczniejszy w duchowym rozbrajaniu Polaków. W każdym razie okazał się nieskuteczny, a zaporą w niszczeniu wiary Polaków okazał się ten "niepogłębiony", ludowy, tradycyjny katolicyzm - tak drogi kardynałowi Wyszyńskiemu. W tym sensie postępowi katolicy sprzed pół wieku postawili złą diagnozę. Mam jednak wrażenie, że zagrożenia, których oni obawiali się 50 lat temu, teraz - wraz z otwarciem granic, integracją gospodarczą itd., - dopiero zaczynają realnie oddziaływać. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do dobrej wiary o. Ludwika. Ale mam zasadnicze wątpliwości co do dobrej wiary promotorów jego listu. Bo właśnie te cywilizacyjne zagrożenia dla religijności Polaków, które powyżej wymieniłem, dla nich nie są wcale zagrożeniami. Więcej: oni je promują i zacierają ręce, że Polacy pomału zaczynają wybierać religijność á la carte, a z czasem także w ogóle porzucać wiarę. Strzeż mnie, Panie Boże, przed takimi przyjaciółmi, a z wrogami jakoś sam sobie poradzę. Roman Graczyk