Minister nieco przesadził, powiadając, że rozpad strefy w konsekwencji grozi wojną w Europie. Nie ulega jednak wątpliwości, że jego wypowiedź dotyczyła kilku fundamentalnych dziś dla Unii Europejskiej kwestii. Krytycy ministra powinni byli podjąć te kwestie. Nie zrobili tego, wykorzystali natomiast okazję do dworowania sobie z niego i z rządu. Kolejna stracona okazja, by poważnie porozmawiać o Unii w ogóle i o Polsce w Unii. Nie chodzi o to, że krytyka była za ostra. Chodzi o to, że wypowiedzi pp. Kaczyńskiego, Ziobro i Wziątka były nie á propos. Być może minister myli się w swoich diagnozach (rozpad strefy euro to w konsekwencji rozpad Unii) i w swoich propozycjach (trzeba za wszelką cenę utrzymać Grecję w strefie euro). Ale jeśli chcemy to wykazać, musimy mówić na temat. Tego zabrakło. Możliwe są trzy scenariusze w sprawie kryzysu greckiego. Pierwszy - zostawić Grecję samą z jej kłopotami. Drugi - pozwolić jej wyjść ze strefy euro, ale pomagać jej opanować kryzys. Trzeci - utrzymać ją w strefie euro. Wydaje się, że - choćby tylko ze względów geopolitycznych - pierwszy scenariusz nie wchodzi w grę. Grecja leży za blisko kilku zapalnych punktów polityki światowej (Turcja - Izrael, Iran, Irak, kraje północnej Afryki), aby Unia mogła sobie pozwolić na jakąś totalną destabilizację w tym kraju. Natomiast pomiędzy scenariuszem numer dwa a scenariuszem numer trzy może się już toczyć poważna debata. Za bezwarunkową obroną Grecji w strefie euro leżą europejskie imponderabilia. Przeciwko niej przemawiają trudności we wdrożeniu drugiego już planu ratunkowego (po tym jak pierwszy plan, sprzed roku, zakończył się niepowodzeniem). Jeśli Grecja opuści strefę euro, rozsypie się jedno z najpiękniejszych marzeń ojców integracji europejskiej: budowa zasobnej, stabilnej Unii państw o zbliżonym dobrobycie, i nie wiadomo kiedy to marzenie będzie można na nowo podjąć. Ale jeśli Grecja pozostanie w strefie, a nadal nie będzie potrafiła spełnić warunków określonych przez EBC, MFW i Komisję Europejską, może to dotknąć inne kraje strefy. Nie dalej jak wczoraj agencja ratingowa Moody's obniżyła notę dwóch dużych banków francuskich: Crédit Agricole i Société Générale. Powód? Oba te banki udzieliły kredytów greckiej gospodarce, a ich ściągalność staje teraz pod znakiem zapytania. Na razie nie jest to nic dramatycznego, ale to sygnał pokazujący, że efekt domina, w dobie globalnej gospodarki, nie jest do wykluczenia. Jeśli więc Grecja miałaby pociągnąć za sobą w przepaść resztę strefy euro, byłoby się nad czym zastanawiać. Gdyby jednak wybrano trzeci scenariusz, to wydaje się, że nie do utrzymania na dłuższą metę jest sytuacja wspólnej waluty i zarazem braku wspólnych polityk gospodarczych (budżetowej, podatkowej, socjalnej) państw - członków strefy. W istocie bowiem kryzys grecki z takiego braku wspólnych polityk gospodarczych się wziął. No dobrze, ale to ogranicza suwerenność gospodarczą poszczególnych krajów. Co więc robić? Polska nie jest jeszcze w strefie euro, więc jej to niby nie dotyczy. Tylko niby, bo wiadomo, że poza strefą nie będziemy mogli gonić lepiej rozwiniętych krajów - nie jesteśmy Wielką Brytanią. Czyli: mamy co niemiara pytań i zero gotowych odpowiedzi. To są sprawy, które nas - jednak! - żywo dotyczą i to nie tylko dlatego, że sprawujemy przewodnictwo w Radzie UE (nb. co jest wart ten zaszczyt, widać było wczoraj: wiadomością dnia w Europie była telefoniczna rozmowa Merkel i Sarkozy'ego z premierem Grecji Papandreu). Kiedy o tym rozmawiać, jak nie w kampanii wyborczej? Ale u nas polityka działa wspak. Właśnie dlatego, że jest kampania, politycy ograniczają się do robienia min i przedrzeźniania min swoich konkurentów. Byle tylko nie powiedzieć nic konkretnego o swoim programie. Dziwny kraj, ta Polska. Roman Graczyk