Mnie pozostało samotne oddawanie się duchowości wywodów Janiny Paradowskiej na temat "oparów religii smoleńskiej". Tu porzucam ton ironiczny, dalej będzie już tylko serio. Serio aż do bólu. Paradowska, omawiając poranną prasę, ubolewała, że ani rząd, ani autorytety naukowe nie przeciwstawiają się roszczeniom "religii smoleńskiej". Dziennikarce "Polityki" chodziło o to, że hipoteza zamachu na tupolewa, który rozbił się trzy lata temu koło Smoleńska, stawiana coraz śmielej przez Prawo i Sprawiedliwość, nie znajduje należytej odprawy. Że - mówiąc dokładniej - obłąkana, niedorzeczna hipoteza zamachu nie znajduje takiej odprawy. Zatem Paradowska zakłada w ciemno, że ta hipoteza jest jak założenie na temat płaskości Ziemi albo jak założenie na temat pochodzenia naszej cywilizacji od UFO. To jest taki stopień pewności: ponieważ płaska Ziemia jest niedorzecznością, nie ma przeto najmniejszego powodu, żeby z rzecznikami tej teorii serio dyskutować. Jedyne co pozostaje, to wyśmiać i tę teorię, i jej rzeczników. Tak samo powinien, wedle Paradowskiej, postąpić rząd, ale wykazuje tu jakąś niezrozumiałą dla dziennikarki nieśmiałość. Podobnie autorytety naukowe, których z kolei milczenie byłoby spowodowane strachem. Strachem przed czym? Tego wprost nie powiedziano, ale należy się domyślać, że przed atakami (takiej lub innej natury) stronników "religii smoleńskiej". Z pewnością wśród klienteli politycznej Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza znajdziemy wielu takich, którzy przyjmą bezkrytycznie każde oskarżenie pod adresem rządu Tuska. No dobrze, ale tak to już jest w polityce: ona mobilizuje ekstremizmy, a szczególnie wtedy, gdy naturalny w demokracji konflikt polityczny przekształca się (jak w Polsce od 2005 roku) w polityczną zimną wojnę. Tyle że sprowadzając dowolny pogląd do jego ekstremalnej wykładni, nic z niego nie zrozumiemy. Słusznie przypomniał w dzisiejszej "Rzeczpospolitej" Mariusz Cieślik ("Klewki 10.04"), że wyśmiewanie rewelacji Gasińskiego/Leppera na temat obecności talibów w Klewkach było - w świetle późniejszej wiedzy o lądowaniu samolotów amerykańskich w Szymanach - przedwczesne. I zbyt łatwe. Zbyt łatwo oświecona część opinii publicznej (czy raczej jej liderów) sprowadza uzasadnione wątpliwości w kwestii smoleńskiej do absurdu. Z rzeczywistego problemu Szyman robi nierzeczywiste zjawisko Klewek. Ale Szymany były naprawdę. I naprawdę do dzisiaj nie mamy wraku samolotu, w którym zginął nasz prezydent (ciekawe, swoją drogą, czy pani Paradowskiej przeszłoby przez usta sformułowanie "nasz prezydent" w odniesieniu do Lecha Kaczyńskiego?). Nie mamy, bo Rosja go nam nie oddaje, chociaż od katastrofy minęły już trzy lata. Naprawdę nie wiemy, czy są na tym wraku ślady substancji wybuchowych. Nie wiemy, bo nasza prokuratura zaczęła badać tę sprawę dwa i pół roku po katastrofie. Naprawdę nie mamy oryginałów "czarnych skrzynek". Nie mamy, bo Rosjanie wciąż ich nam nie wydali. Naprawdę nie wiemy do końca, które ciała ofiar w jakim spoczywają grobie. Nie wiemy, bo kilka ciał ofiar pomylono z ciałami innych ofiar, mimo zapewnień p. Kopacz, ówczesnej minister zdrowia, że sekcje zwłok przeprowadzono w Moskwie zachowując najwyższe normy staranności. Nie wiemy, ile przedmiotów osobistych należących do ofiar katastrofy wpadło w ręce gapiów albo hien cmentarnych, a ile w ręce funkcjonariuszy rosyjskich służb specjalnych. Nie wiemy, bośmy kiedyś naiwnie uwierzyli zapewnieniom tejże pani minister, że teren katastrofy został dokładnie sprawdzony, a potem jeszcze przez kilka tygodni te drobiazgi tam odnajdywano. Naprawdę w raporcie MAK-u były kłamstwa i uniki, a nasz rząd nie znalazł sposobu, aby na to odpowiednio zareagować. I naprawdę stan wraku po wypadku, rozszarpanego na części jak po tsunami, nie przypominał samolotu po zderzeniu z ziemią. Dla pani Paradowskiej te pytania nie istnieją. Klewki są absurdalne, więc nie było Szyman. Zwolennicy Macierewicza są zagubieni i nieporadni, więc pytania, które stawia Macierweicz, są niedorzeczne. To jest taka logika. Gdybyż to był tylko problem pani Paradowskiej, można byłoby machnąć ręką. Prawdziwy problem jest taki, że niemało ludzi poważnych (np. Aleksander Smolar czy Tadeusz Mazowiecki) uznało, że Polska musi się zachowywać tak, jak gdyby hipoteza zamachu była niedorzeczna. Obok "religii smoleńskiej" - bezwzględnej, nie wymagającej dowodów, wiary w to, że w Smoleńsku był zamach, mamy też symetryczną wobec niej "religię antysmoleńską". Jej kapłani są z pewnością bardziej światowi, mają większą ogładę. No i co z tego? Także namawiają nas do bezmyślności. A w tej sprawie nie ma miejsca na wiarę, jest tylko miejsce na krytyczne myślenie. Roman Graczyk