Dymisje w ośrodku rządzącym (bo nie tylko w Radzie Ministrów) następują bezpośrednio po ujawnieniu przez Zbigniewa Stonogę kompletu akt śledztwa w sprawie afery taśmowej. To musi wywoływać wrażenie, że dymisje są reakcją na tę publikację, chociaż ani pani premier nie powiedziała tego wprost, ani nie wszyscy zdymisjonowani są w tę aferę zamieszani. To pierwsza niespójność przekazu. Gwałtowne dymisje robią wrażenie jak gdyby w protokołach były informacje jeszcze bardziej kompromitujące dla rządzących niż te, które dotąd znaliśmy, i że w tej sytuacji lepiej zademonstrować dobrowolne wyciągnięcie konsekwencji politycznych, niż czekać aż zbliżające się wybory zmiażdżą Platformę. Jeśli jednak to jest polityczna odpowiedź władzy na przedostanie się do opinii publicznej informacji o moralnej degrengoladzie tejże władzy, to reakcja jest o rok spóźniona. To druga niespójność. Dymisje zostały ogłoszone wczoraj, a następcy osób odwołanych mają być przedstawieni dopiero w przyszłym tygodniu. To podkreśla pośpiech wczorajszej decyzji, żeby nie powiedzieć: popłoch. A wrażenie działania pod wpływem pośpiechu nie przynosi politykom punktów. Raczej jest sugestią, że osuwają się w przepaść, a przez nagłe decyzje próbują się przed tym ratować. Zabawne było obserwować, jak wiadomość o dymisjach zderzyła się z dominującą w rządzie (i w prorządowych mediach) linią w sprawie afery taśmowej. Wtłaczano, mianowicie, narodowi długo do głowy, że najważniejsze w aferze taśmowej nie jest to, co kto mówił w czasie kolacyjek u "Sowy i Przyjaciół", tylko to, że wysocy urzędnicy państwowi zostali bezprawnie nagrani. Jeszcze wczoraj rano w "Gazecie Wyborczej" można było przeczytać w komentarzu Pawła Wrońskiego, że reakcja polityków opozycji na wybryk Stonogi jest nie dość potępiająca: "Szef klubu mający >>prawo<< w nazwie - Mariusz Błaszczak - widzi w tym kompromitację państwa i prokuratury. Na Twitterze z widoczną satysfakcją o >>kompromitacji prokuratury<< pisze też były minister sprawiedliwości Jarosław Gowin, któremu praworządność i dbałość o instytucje państwowe powinna leżeć na sercu" ("Państwo teoretycznych obywateli", GW, 10 czerwca). Najwyraźniej ta linia kamuflująca istotę rzeczy została porzucona wieczorem przez samą panią premier, skoro zapowiedziała ona, że nie przyjmie rocznego sprawozdania Prokuratora Generalnego - co jest wstępem do procedury jego odwołania. Gdyby więc iść tropem myślenia Wrońskiego, trzeba byłoby i panią premier zaliczyć do grona polityków, którzy zacierają ręce z powodu publikacji Stonogi obnażającej niesprawność prokuratury. To oczywiste, że zarówno same nagrania, ich publikacja, a w końcu i publikacja protokołów ze śledztwa w sprawie nagrań - wszystko to pokazuje słabość struktur państwa. W tym sensie nie ma powodu do radości, bo to nasze państwo. Wręcz przeciwnie, trzeba się martwić, że w tak niespokojnych czasach Polska tak łatwo wystawia się na działania i własnych bandytów, i - co gorsza - obcych służb specjalnych. Nie ulega wątpliwości, że wobec informacji o takich nieszczelnościach systemu, obce służby będą nas testować na kolejnych wyższych poziomach zabezpieczeń. Co tam stwierdzą? Trochę strach, prawda? No więc nikt poważny z tego cieszyć się nie może. Tyle tylko, że w narracji rządowej od roku mamy do czynienia z manipulacją. Bo jeśli ktoś mówi: nagrania "U Sowy" dowodzą słabości państwa, to niezależnie od tego, czy mu to (jako politykowi) przynosi punkty, czy nie, stwierdza poważną dysfunkcjonalność tego państwa. Stawia diagnozę nie do zakwestionowania, i z tą diagnozą trzeba szybko coś zrobić, jeśli Polska nie ma wkrótce stać się kolejną łatwą ofiarą pewnego byłego pułkownika KGB. Dopatrywanie się w tej diagnozie złych intencji politycznych jest jałowe z punktu widzenia interesów państwa. Że rząd tak robi, to jeszcze jakoś zrozumiałe, ale dlaczego przyłączają się do tej narracji tabuny dziennikarzy? I w końcu sprawa najważniejsza. Te nieszczęsne taśmy i te nieszczęsne akta śledztwa zawierają treści dowodzące czegoś znacznie więcej niż wulgarności języka, czy - niekiedy - lekkości obyczajów. Gdyby tylko o to chodziło, można byłoby machnąć ręką. Ale chodzi też o nadużywanie władzy (taśma Nowaka), czy o naruszanie konstytucyjnej zasady niezależności banku centralnego (taśmy Belki/ Sienkiewicza). To wiemy już od roku. Natrętne powtarzanie przez ostatnie 12 miesięcy, że nagrani "U Sowy" są li-tylko ofiarami przestępstwa, było niewiarygodne, ale politycznie możliwe do utrzymanie. Wydaje się, że publikacja p. Stonogi uczyniła je politycznie niemożliwym. Dlatego nie wróżę sukcesów Platformie. Pani premier swoimi wczorajszymi decyzjami prawdopodobnie uchroniła ją od klęski, ale nie od przegranej. Roman Graczyk