Nie wiemy, jaki był efekt negocjacji Kaczyński - Duda, a potem Piotrowicz - Mucha, ale przebieg obecnych prac sejmowych skłania do opinii, że albo żadne ustalenia na koniec nie zapadły (i stąd ta próba sił), albo też prezydent ustąpił w sprawie obu ustaw w zamian za uzyskanie wpływu na skład rządu po rekonstrukcji.Nie wiem, naturalnie, jak przebiegały te negocjacje, w szczególności nie wiem, czy Pan Prezydent jedynie gra o swoją polityczną autonomię w ramach władztwa Jarosława Kaczyńskiego, czy też zdecydowany jest - w razie potrzeby - na wojnę z PiS-em. Tylko w tym drugim przypadku Andrzej Duda będzie interpretował przepisy Konstytucji w taki sposób, by jego głos w sprawie składu rządu z opiniodawczego (na co zezwala Konstytucja) stał się decydującym (na co Konstytucja nie zezwala). Gruntownie nie zgadzam się z przesłaniem tekstu Piotra Zaremby (http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/563483,piotr-zaremba-prezydent-zmienia-ustroj.html), gdzie twierdzi on, że jest tylko kwestią interpretacji Konstytucji ewentualny brak zgody Andrzeja Dudy na proponowany skład rządu po rekonstrukcji. Wszyscy wiedzą, że Pan Prezydent nie kocha Antoniego Macierewicza i że to jego właśnie Andrzej Duda chciałby wyeliminować ze składu Rady Ministrów przy okazji rekonstrukcji. Tak więc spór polityczny nakłada się tu na spór prawny i zaciemnia go. Bo wszyscy, którzy nie kochają Antoniego Macierewicza (z grubsza: cała opozycja i część obozu rządzącego) mają w tej sytuacji pokusę, by wesprzeć ewentualną prezydencką odmowę mianowania Macierewicza na ministra w nowym rządzie. Rozumiem to i zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że Macierewicz na tym stanowisku to jest nieszczęście. Ale zarazem wiem na pewno, że Konstytucja nie pozwala prezydentowi nie mianować ministra, którego mu zaproponuje większość parlamentarna. Twierdzenie Piotra Zaremby, iż trudno wskazać przepisy wprost kwestionujące odmowę mianowania ministra, polega na nieporozumieniu. Konstytucja nie mówi tego literalnie, bo nie musi. Wystarczy przeczytać całość jej przepisów odnoszących się do wzajemnych uprawnień rządu i prezydenta, a taki wniosek nasunie się jako nieuchronny. Taka, zresztą, była jednolita opinia doktryny prawo-konstytucyjnej od 1997 r., i taka też była wykładnia kolejnych prezydentów - nie wyłączając Lecha Kaczyńskiego, który zamierzał zablokować nominację Radosława Sikorskiego na ministra spraw zagranicznych w rządzie Tuska, ale z tego ostatecznie zrezygnował. Gdyby ktoś dalej miał w tej sprawie wątpliwości, przypomnę, że Konstytucja wyraźnie odchodziła od przepisów w tej materii obowiązujących wcześniej (przepisy o tzw. ogólnym kierownictwie głowy państwa w sprawach obronnych i zagranicznych), a to było spowodowane postawą Lecha Wałęsy jako prezydenta, który chciał mieć i faktycznie miał wpływ na obsadę personalną tych dwóch ministerstw. Inaczej mówiąc: Konstytucja z 1997 ustanowiła nowe przepisy, bo jej twórcy zgadzali się co do tego, że głowa państwa w naszym ustroju konstytucyjnym nie może mieć w tych sprawach uprawnień władczych. Jeszcze inaczej: Pan Prezydent odmawiając mianowania ministra, ktokolwiek by nim był, złamie Konstytucję. Tak samo jak ją łamał odmawiając zaprzysiężenia - prawidłowo wybranych - sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Tak samo łamał ją, gdy po nocy zaprzysięgał "dublerów". I tu wracamy do polityki. Wtedy, gdy Pan Prezydent był narzędziem PiS-u do zniszczenia Trybunału, PiS nie widział problemu niekonstytucyjności jego postępowania. Czy teraz, gdyby odmówił nominacji ministra, reakcja partii rządzącej będzie taka sama? Myślę, że znamy odpowiedź na to pytanie. Ale to samo dotyczy opozycji. Gdy pacyfikowano Trybunał przy pomocy Andrzeja Dudy opozycja - słusznie - widziała w tym przekroczenie uprawnień przez głowę państwa. Czy jeśli Andrzej Duda odmówi nominacji Antoniego Macierewicza, Platforma, Nowoczesna, PSL i inni powiedzą to samo. Myślę, że wątpię. Ta sprawa dowodnie pokazuje poziom naszej kultury prawnej, co kryć: poziom mizerny. Nie po to przecież ustanawia się zasady rządzące polityką, żeby je stosować, gdy to jest wygodne, a obchodzić, gdy one nas uwierają. Zasady na dłuższą metę służą wszystkim, bo dają rzecz w życiu publicznym bezcenną: pewność trzymania polityki w określonych ryzach. U nas nie tylko władza, ale i opozycja nie dorosła do tego. Roman Graczyk