Najpierw dlatego, że referendum wygeneruje populizm na niewyobrażalną skalę. Każdy chciałby być bogatszy, piękniejszy, zdrowszy i młodszy niż jest. A referendum jest idealną okazją do tego, żeby ludzi łudzić, że to jest możliwe. Więcej: że to można osiągnąć nic nie płacąc w zamian. Ma rację Robert Gwiazdowski, gdy pisze (we wczorajszej "Rzeczpospolitej"): "Zbieram podpisy pod wnioskiem o referendum, czy jesteś za tym, aby każdy w wieku nie wyższym niż 50 lat otrzymywał emeryturę nie niższą niż 5 tys. zł. Podejrzewam, że zwolenników takiego rozwiązania będzie jeszcze więcej niż przeciwników podwyższenia wieku emerytalnego". Można ludziom zaproponować dowolnie świetlaną przyszłość i ludzie za tym zagłosują. Tylko co dalej? Kiedyś to wszystko padnie z hukiem, jak padło w Grecji. Dziękuję, postoję. Po drugie, gdyby nawet wykluczyć pokusę populistyczną, nie ma sposobu na to, żeby sensownie zapytać przeciętnie wykształconych Polaków (ale bez złudzeń: także Niemców czy Amerykanów), jak poradzić sobie z całym tym splotem zagadnień: bilansowaniem się budżetu ZUS-u, demografią i ewentualną imigracją dla poprawienia bilansu demograficznego, w końcu - z wypracowaniem realnych możliwości pracy dla ludzi starszych, ich realnej przydatności w gospodarce. To są niezwykle skomplikowane sprawy, zresztą jak większość kwestii związanych z zarządzaniem państwem w dobie globalizacji, integracji w ramach Unii Europejskiej czy wreszcie kryzysu gospodarczego na świecie. Sensowne pytanie (czy raczej pytania) w referendum musiałoby być niezrozumiałe dla przeciętnego wyborcy. A pytanie (pytania) zrozumiałe dla przeciętnego wyborcy będzie nieadekwatne do rzeczywistych wyzwań - wracamy do punktu pierwszego. Po trzecie, wiemy już, jak to działa, bośmy to przerabiali dwukrotnie za czasów demokratycznych: w 1997 r. - referendum konstytucyjne i w 2003 r. - referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Za każdym razem debata była dramatycznie nie a` propos. W 1997 r. słychać było, że to jest "konstytucja bez Boga", albo że sprowadza na Polskę "bolszewicką nawałę". Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Zresztą i z drugiej strony (zwolenników nowej ustawy zasadniczej) padały argumenty idiotyczne, np. że trzeba zastąpić obowiązującą "stalinowską konstytucję". Wyjaśnię niezorientowanym, dlaczego idiotyczne: konstytucja uchwalona w 1952 roku istotnie miała stalinowski rodowód, ale potem była nowelizowana wielokrotnie, w tym kilka razy po 1989 r., co zasadniczo zmieniło jej charakter. Owszem, byłem wtedy za nową konstytucją, ale nie dlatego, że stara była "stalinowska", tylko dlatego, że była niespójna jak wielokrotnie przerabiany garnitur, a Polska potrzebowała garnituru uszytego raz a dobrze, na miarę. Z kolei w 2003 r. słyszeliśmy (od przeciwników), że po wejściu do Unii Polskę w kilka lat wykupią Niemcy. Z drugiej strony słyszeliśmy, że dzięki Unii zyskamy współdecydujący głos w polityce europejskiej. Ani jedno, ani drugie się nie stało. Inaczej mówiąc, nawet w takich sprawach, które dotyczą w równym stopniu wszystkich (a ten warunek w oczywisty sposób nie stosuje się do reformy emerytalnej), referendum jest narzędziem nieporęcznym. Nawiązuję tu do komentarza Dominiki Wielowieyskiej we wczorajszej "Gazecie Wyborczej": posuwam się dalej w krytyce referendum jako metody rządzenia. Są sytuacje, kiedy trzeba po to narzędzie sięgnąć, niestety, ale zalecałbym metodę "im rzadziej, tym lepiej". Żyjemy w demokracji pośredniej - i dobrze. Po to wybraliśmy posłów, a oni - via większość parlamentarna - wyłonili rząd, żeby rząd załatwiał takie sprawy. Owszem, debata, konsultacje społeczne (tym razem rzeczywiste i na czas), transparentność (tu niebagatelna rola nowych mediów) - to wszystko jest potrzebne, bo pozwala włączyć się do debaty ludziom zainteresowanym. Ale na końcu decyzję musi podjąć rząd, a zatwierdzić ją w Sejmie większość parlamentarna. Jeśli większość w wyniku tej reformy się rozpadnie, możliwe są nowe scenariusze polityczne, włącznie z modyfikacją, a nawet z anulowaniem reformy; jeśli się nie rozpadnie, za trzy i pół roku będą wybory, wtedy my - obywatele - możemy rządowi wystawić rachunek - w tym także za podniesienie wieku emerytalnego. I wystarczy. Lepsze jest wrogiem dobrego. Roman Graczyk