Krok w stronę pokoju i uznania ukraińskich wyborów z 25 maja? Niekoniecznie. Na dowód swoich dobrych intencji Putin powiedział wszak, że oddziały rosyjskiej armii już nie stacjonują przy ukraińskiej granicy. A jednak kilka godzin później, w środę po południu, źródła amerykańskie, NATO-wskie i ukraińskie zgodnie stwierdzały, że żadnego odwrotu rosyjskich oddziałów znad granicy nie zanotowano. Może to nastąpi w najbliższych godzinach? A może wcale? Putin celowo zagrał Burkhalterowi na nosie: stwierdził, że tych oddziałów już nie ma na ukraińskiej granicy, a nie że ich wkrótce nie będzie. Zaraz więc okazało się, że kłamał. Po co? Żeby pokazać, jak jest silny i jak może zmieniać powszechne znaczenie słów. Z kolei rzecznik Kremla powiedział po rozmowie Putin - Burkhalter tak: "Jeśli separatyści posłuchają apelu rosyjskiego prezydenta, i jeśli władze kijowskie zatrzymają swoje działania militarne, a rozpoczną dialog, to może wyprowadzić Ukrainę z kryzysu". Zauważmy: jednym z warunków jest zaprzestanie operacji sił ukraińskich próbujących odzyskać kontrolę nad swoim terytorium. Czy jakieś szanujące się państwo może się na to zgodzić? Oczywiście nie - i to jest pułapka. Bo albo Kijów się zgodzi, co będzie oznaczało uznanie de facto działań sterowanych przez Rosję zbirów na wschodzie i utratę resztek autorytetu rządu Jaceniuka, albo się nie zgodzi, a wtedy Rosja powie, że w takim razie jej oferta jest nieaktualna. Chcieliśmy pokoju, niech świat zobaczy, że ta faszystowska klika odrzuciła naszą wyciągniętą do zgody dłoń - taka mniej więcej będzie rosyjska śpiewka. A przecież to nie jest jedyny warunek pana Dimitrija Pieskowa. Rosja bowiem utrzymuje fikcję autentyczności oddziałów separatystów. Mogą się zgodzić albo nie zgodzić na apel Putina, mogą postawić stronie rządowej jakieś warunki ... Putin gra z Ukrainą, ale i z Zachodem, w kotka i myszkę. Moja rada: brać, co daje, nie kwitować. Roman Graczyk