Po pierwsze, warto nazwać taktykę stosowaną w ciągu ostatniego tygodnia przez polityków Platformy Obywatelskiej. To polska odmiana teorii wielokulturowości. Ta teoria w wersji umiarkowanej nawołuje do poszanowania różnych tożsamości kulturowych, jednak w wersji political correctness mówi ona więcej: nie możemy różnicować kultur pod względem ich wartości, kultury nie są lepsze i gorsze, wyższe i niższe, ale po prostu różne. Swego czasu tę niedorzeczną teorię wyśmiał bezwzględnie francuski filozof Alain Finkielkraut w głośnym eseju "Porażka myślenia". Napisał w nim, że w gruncie rzeczy skrywa ona pogardę dla ludzi z Trzeciego Świata, gdy mówi na przykład: u nas, na Zachodzie, opozycja ma prawem ustanowioną ochronę, a to, że gdzieś w Zairze czy w Afganistanie opozycjonistów wtrąca się do więzień i zabija - no cóż, taka kultura, musimy to uszanować. Otóż nie istnieje tak pojęta równość kultur. I nie jest też tak, że kumoterstwo królujące na polskiej wsi jest czymś w jakimkolwiek sensie dobrym. Jest ono tak samo złe jak kolesiostwo w mieście. Jeśli nazwanie tego po imieniu boli wiejskiego koalicjanta Platformy, to trudno. Otóż - i to po drugie - panowie Komorowski, Gowin, Niesiołowski, a w końcu i premier Tusk, użyli owej teorii wielokulturowości, bo nie mieli odwagi powiedzieć wprost, że przedkładają dobrostan tej koalicji nad zasady, które sami głoszą, i które ich poniekąd wyniosły do władzy. Wyborcy, którzy powodowani w znacznym stopniu marką Platformy, jako partii ludzi troszczących się o etykę życia publicznego, głosowali na PO, nie powinni im tego zapomnieć. Po trzecie - pro domo sua - niżej podpisany okazał się nieskończonym naiwniakiem pisząc przed tygodniem, że premier powinien wymusić dymisję Pawlaka kładąc na szali nawet trwanie tej koalicji. Chcę teraz powiedzieć, że świadomie trwam w swoim naiwniactwie. "Sprawa Pawlaka" była doskonałą okazją do tego, by sprowokować w PSL-u trzęsienie ziemi, po którym ta partia choć trochę by się wewnętrznie oczyściła. A jeśli nie, to co? To nic, odpowiadam, rządy Platformy (a tym bardziej Platformy i PSL-u) nie są dobrem absolutnym. Nie jest tak, że nie można w tym kraju osuszyć żadnego cuchnącego bagna, bo się zawali koalicja. Koalicja, choćby najlepsza, to jeszcze nie Polska. Po czwarte, co wynika z trzeciego, chciałbym przypomnieć, że tym, co wielu ludzi takich jak niżej podpisany zraziło do pewnej partii, która nazywała się Unia Wolności, było jej przekonanie, że ona sama jest dla Polski niezastąpiona. Przy całym szacunku, jaki dla polityków tej partii żywiłem, nie mogłem zdzierżyć tego mentorstwa: albo my - albo katastrofa. Porządek demokratyczny z samego założenia wyklucza takie myślenie. Gdy bowiem naprawdę nie ma politycznej alternatywy, nie ma też demokracji. Platforma teraz trochę (choć w innym stylu) wchodzi w buty Unii Wolności. To też nie powinno zostać niezauważone. Roman Graczyk