Wtedy myśl o niepodległej Polsce była wysoce abstrakcyjna i tak też jawiły się ewentualne spory o sposób uporania się z komunistyczną przeszłością. Będąc wysoce abstrakcyjnymi, te ewentualne spory przynależały do humoru absurdu. W taki sam sposób skazani na dożywocie żartują, że pójdą kiedyś na piwo - kiedy już wyjdą z paki. Nam się przecież wydawało, że - by pozostać przy tej metaforze - nigdy z tej paki nie wyjdziemy. Dlatego też trudno było sobie wyobrazić, że takie spory mogą w przyszłości wykopać między nami głęboki rów. A jednak dożyliśmy tego. W debacie o procesie WRON-u silny jest - jak to w Polsce - czynnik moralnej odrazy. Ściślej biorąc, ci, którzy uważają, że do procesu w ogóle nie powinno było dojść, wyrażają się o zwolennikach osądzenia generała Jaruzelskiego i towarzyszy tonem moralnej wyższości. Czasem go nieco maskują, ale generalnie to jest ton ludzi cywilizowanych, którzy wykazują tłuszczy jej barbarzyństwo. A ja myślę, że takiego tonu należy się w wystrzegać. Stefan Chwin powiada ("Gazeta Wyborcza" z 4-5 października), że za stan wojenny w gruncie rzeczy odpowiadają wszyscy, np. ówcześni poborowi patrolujący ulice miast i - chcąc nie chcąc - ścigający broniącą się w podziemiu "Solidarność", a także ich rodziny, koledzy i przyjaciele, którzy gremialnie postrzegali taki przymusowy udział swoich bliskich w egzekwowaniu decyzji władz stanu wojennego jako smutną konieczność, a w żadnym razie powód do wstydu. Oskarżając teraz generała Jaruzelskiego, wybielamy siebie, pisze Chwin. Rzecz wydaje się jednak bardziej skomplikowana. Byli przecież tacy, którzy się stanowi wojennemu czynnie sprzeciwili, ba, nawet tacy, którzy za ten sprzeciw oddali życie. Byli internowani, którzy w żaden sposób WRON-u nie wspomagali. A w końcu - i to wydaje mi się w tej kwestii najważniejsze - istnieje hierarchia odpowiedzialności, tak jak istnieje hierarchia władzy. Generał stał na hierarchii tej czele. Waldemar Kuczyński ("Gazeta Wyborcza" z 8 października) ocenia, że jeśliby stan wojenny nie rozbił "Solidarności", Sowieci musieliby tu w końcu wkroczyć, a zatem generał wybrał mniejsze zło. Być może. Chociaż historycy raczej nie podtrzymują przekonania o nieuchronności interwencji ZSRR. Warto postawić też pytanie: czy polscy komuniści tamtej doby, z Jaruzelskim na czele, zrobili wszystko, by uspokoić narastający konflikt z "Solidarnością"? W moim przekonaniu, odpowiedź brzmi: nie. W końcu Tomasz Łubieński ("Tygodnik Powszechny" z 12 października) uważa, że stawianie przed sądem starego człowieka, który nie wypiera się odpowiedzialności za tamtą decyzję i wielokrotnie przepraszał za tragiczne jej skutki, jest niegodne katolickiego kraju. Co do mnie, to nie wydaje mi się, ażeby stawianie przed sądem demokratycznego państwa mogło być upokarzające dla kogokolwiek. Upokarzający byłby nieuczciwy, stronniczy proces, a ten proces gwarantuje w pełni prawo do obrony. Nadto, ze względu na podeszły wiek oskarżonego, nikt nie wyobraża sobie, aby - w przypadku skazania go - wyrok miał być egzekwowany. Generałowi Jaruzelskiemu zapewniono proces, o jakim nie mogli marzyć jego polityczni przeciwnicy w zamierzchłych czasach realnego socjalizmu.