W środę w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" z kolei strzelił w rząd z największej armaty, przytaczając swoje - rzekome czy prawdziwe, to w tej sytuacji bez znaczenia - słowa z 10 kwietnia, że katastrofie smoleńskiej winny jest rząd przez jego "zbrodnicza politykę" polegającą na niezakupieniu nowoczesnych samolotów dla VIP-ów. W PiS-owskiej orkiestrze ton podaje prezes. Skoro prezes tak, to Joachim Brudziński ("Kropka nad i", we wtorek) tak: Tusk w Smoleńsku zachował się niegodnie, bo ściskał się z Putinem pod namiotem, podczas gdy ciało Prezydenta RP leżało na folii, w deszczu, w ruskiej trumnie. Pan Brudziński mówił jeszcze wiele innych rzeczy w tym tonie, których prawdziwość natychmiast zakwestionowali politycy Platformy. Nie byłem w Smoleńsku i nie wiem, czy padał tam wieczorem 10 kwietnia deszcz, czy nie padał. Nie znam wielu innych szczegółów, które Brudziński niby zna, ale inni powiadają, że konfabuluje. Tego nie wiem, ale wiem, że nawet jeśli padał deszcz, a ciało prezydenta Kaczyńskiego spoczywało w trumnie, to nie był to dla prezydenta żaden despekt. Czy na pogrzebach, w czasie deszczu osłaniamy trumny naszych bliskich parasolami? Ciało prezydenta spoczywało w - jak się wyraził Brudziński - ruskiej trumnie, co też miało być despektem. A w jakiej - przepraszam - miało spoczywać, skoro tak się złożyło, że katastrofa wydarzyła się akurat w Rosji? Wszyscyśmy widzieli w telewizji, że te trumny nie były zbyt gustowne, ale czy z tego (akurat z tego) można robić Rosjanom zarzut? Dali trumnę, jaką sami uważali za wystawną, czyli odpowiednią dla prezydenta sąsiedniego państwa. Czy brak gustu naprawdę jest aktem politycznej wrogości? Czy prezydencki Tu-154 (prezes Kaczyński z naciskiem podkreśla, że Tupolew był "rządowy", ciekawe dlaczego?) miał ze sobą wozić także parę gustownych trumien dla swoich VIP-owskich pasażerów? Brudziński by tego wszystkiego nie mówił, gdyby poprzedniego dnia nie ukazał się wywiad z prezesem Kaczyńskim w "Rzepie". Moim zdaniem ten wywiad jest polityczną katastrofą dla tych w PiS-ie, którzy przekonali byli wcześniej prezesa do polityki koncyliacyjnej w czasie kampanii wyborczej. Przecież stawianie jako warunku sine qua non politycznej współpracy załatwienia spraw honorowych w stosunku do zmarłego ("poległego", powiada czasami prezes) brata to jest jakaś paranoja. Owszem, był Palikot, Niesiołowski, Kutz, Wajda i Bartoszewski - wypowiedzi o Lechu Kaczyńskim, których się nijak nie obroni. Ale była też normalna krytyka, słuszna czy nie, ale uprawiana w dobrej wierze. Nie od dziś zaś wiadomo, że obaj bracia Kaczyńscy mieli na punkcie krytyki kompletną szajbę, uważali się za permanentne ofiary prasowo-politycznego spisku. Spróbujmy na to spojrzeć od drugiej strony. Czy prezes Kaczyński ma świadomość, jak bardzo obraźliwa była dla wielu przyzwoitych ludzi jego wypowiedź ze Stoczni Gdańskiej, że ci ludzie (z grubsza, zwolennicy Platformy) stali w czasach PRL tam gdzie stało ZOMO? Czy prezes Kaczyński ma świadomość, jak bardzo obraźliwa była dla wielu innych (albo i tych samych) przyzwoitych ludzi jego wypowiedź o zwolennikach traktatu lizbońskiego, nazywająca ich "partią białej flagi"? Tego nie mówił żaden PiS-wski ekstremista na wariackich papierach, tylko sam prezes. I co? Czy ci wszyscy sponiewierani ludzie, często politycy konkurencyjnej partii, mieliby teraz nie podawać Kaczyńskiemu ręki? No by gdyby rozumować tak , jak rozumuje prezes, to tak się powinno skończyć. Zmierzam do ogólniejszego wniosku o miejscu PiS-u na polskiej scenie politycznej. Zakończona niedawno kampania prezydencka miała ten najważniejszy skutek, że wyniosła Prawo i Sprawiedliwość z pozycji partii skazanej na wieczną opozycyjność do pozycji partii, która realnie rywalizuje o władzę. A jak realnie rywalizuje o władzę, to znaczy, że od czasu do czasu wygrywa i rządzi. Ten wynik, wzrost poparcia Jarosława Kaczyńskiego od 27 proc. do 47 proc., był nawet zaskakujący, ale dało się go wytłumaczyć przede wszystkim zmianą tonu kandydata. Inaczej mówiąc w tej kampanii Kaczyński zaczął uosabiać pewną konkurencyjną wobec Platformy propozycję modernizacji Polski. Oczywiście plótł na ten temat androny, tak jaki i Komorowski, ale to możemy teraz zostawić na boku. W każdym bowiem razie nie była to już propozycja tylko dla prawicowych frustratów. Kaczyński z kampanii to już nie był ulubiony bohater tych, którzy wiedzą na pewno, bez śledztwa, że "prezydenta zabili Ruscy", dla których "Tusk to nie jest polskie nazwisko" i którzy wyciągają z tego daleko idące wnioski i dla innych tego typu paranoików. Ci paranoicy i tak zagłosowali na Kaczyńskiego, ale zagłosowali na niego także ludzie, którzy przede wszystkim chcą zmodernizować Polskę, a propozycja Platformy z różnych powodów im nie odpowiada. I to oni są szansą dla PiS-u. Szansą na dobry wynik w wyborach parlamentarnych, i szansą na nowe polityczne przesłanie PiS-y: już nie przesłanie ludzi przerażonych nowoczesnością, tylko ludzi, którzy chcieliby nowoczesności w barwach nieco bardziej konserwatywnych niż jej chce Platforma. Należy, oczywiście, domagać się pełnego wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, nic tu nie jest jeszcze definitywnie wykluczone. Ale prezes już przygotowuje grunt pod taką interpretację, która mu politycznie pasuje i dlatego nie mówi "zginęli pod Smoleńskiem" tylko "polegli pod Smoleńskiem", nie mówi "błędna polityka Platformy" tylko "zbrodnicza polityka Platformy". W ten sposób zabiega drogę takiemu wynikowi śledztwa, który by mu nie był na rękę. Szykuje wojnę i mobilizuje do niej swoich paranoików, a ma ich w PiS-ie i okolicach legion. Otóż ludzie umiarkowani odejdą od PiS-u, jeśli ton, który właśnie podał prezes, utrzyma się na dłużej. Wtedy prezes zostanie w towarzystwie swoich paranoików. Czego mu, ani Polsce, nie życzę. Roman Graczyk