Rząd i opozycja, jak zawsze w podobnych sytuacjach, przerzucały się odpowiedzialnością za błędy, a także kusiły swoją wersją wydarzeń i swoją ich oceną. To jest normalne. Jest też jednak ważne, aby nie dać się zwieść ani tym złorzeczeniom, ani tym syrenim śpiewom. Prawda jest gdzieś pomiędzy (co nie znaczy: w równej odległości od obu biegunów sporu). Rząd, ma się rozumieć, nie ustrzegł się błędów. Z pewnością nie trzeba było czekać do raportów komisji (ani polskiej, ani tym bardziej rosyjskiej), żeby wiedzieć, jaka była skala zaniedbań w naszym lotnictwie wojskowym. Należało od razu wyciągnąć z tej oceny konsekwencje polityczne. Dymisja ministra Klicha kilka dni po katastrofie, to byłoby coś, co by poprawiło klimat polityczny w Polsce, bo stanowiłoby sygnał, że po Smoleńsku rząd zajmuje się wyjaśnianiem katastrofy, a nie obroną swojego interesu. Niewątpliwie premier powinien natychmiast przerwać urlop na wieść o ogłoszeniu raportu MAK-u i już w kraju pozostać. Bez wątpienia rząd powinien natychmiast po konferencji MAK-u przedstawić swoją wersję wydarzeń. 24 godziny zwłoki w przedstawieniu polskiego stanowiska to - w tym wypadku - o 24 godziny za dużo. W końcu to stanowisko (przedstawione na konferencji prasowej premiera w zeszły czwartek) było nadmiernie asekuracyjne. Przyznaję rację premierowi, kiedy ten mówi w Sejmie (wczoraj), że w stanowisku Polski po Smoleńsku ważną rolę odgrywała troska o to, żeby się pokazać na arenie międzynarodowej jako partner obliczalny (w domyśle: nie partner kierowany odwiecznym instynktem nieufności wobec Rosji). To prawda, ale z tego założenia nie należy wyprowadzać wniosku, że my mamy Rosję w kółko, czy trzeba, czy nie trzeba, zapewniać o naszych dobrych intencjach - a tak to było podczas zeszłotygodniowej konferencji premiera). O naszych intencjach świadczą nasze czyny. Jeśli Rosja zechce uznać nasze dążenie do wyjaśnienia prawdy (co zapewne wkrótce nastąpi w raporcie komisji Millera) za akt wrogi Rosji - Bóg z nią, dla Polski horyzont prawdy jest w tej sprawie i musi być horyzontem nieprzekraczalnym. Dobre relacje z Rosją ("pokój", mówiąc językiem wczorajszego przemówienia Donalda Tuska) - tak; zaciemnianie prawdy w imię tych relacji - nie; łaszenie się do Rosji, po to by jej osłodzić nasze stanowisko - też nie. Jak powiedziałem, nie ma nic dziwnego w tym, że opozycja krytykuje rząd. Szczególnie w sprawie tak bulwersującej, nie ma nic dziwnego w tym, że opozycja atakuje rząd bardzo ostro. Ale są granice zdrowego rozsądku. Jeśli Antoni Macierewicz nazywa (na wspólnym posiedzeniu komisji sejmowych) wstrzymywanie się rządu z ujawnieniem informacji o błędach (zgoda, że grubych) wieży kontroli lotów "narodowym zaprzaństwem", to niewątpliwie te granice przekracza. Podobnie przekracza te granice Jarosław Kaczyński, kiedy (w debacie sejmowej) mówi, że decydujące dla zaistnienia katastrofy były błędy rosyjskich kontrolerów lotu. Racja stanu tak pojmowana, jak ją rozumieją obaj ci politycy, to jest oskarżanie w tej sprawie Rosji o wszystko (zamiast o to, co rzeczywiście zawiniła) i bronienie w zaparte załogi samolotu (chociaż jest oczywiste, że nasi piloci popełnili poważne błędy). Niekiedy prawda boli. Gdy decydujemy się na jej ujawnienie, skaczemy na głęboką wodę. Podejmujemy pewne ryzyko, bo prawda, owszem, oczyszcza, ale też kosztuje. Kosztuje niezrozumienie, szyderstwa, oskarżenia o złą wolę... Chciałbym, aby komisja Millera dowiodła, że potrafi wykonać taki skok na głęboką wodę. Roman Graczyk