Minister spraw wewnętrznych przed 11 listopada uspokajał, że panuje nad sytuacją - co było przedwczesne. Gdy się okazało, że nie panuje, zastosował taktykę uników, jak to mają w zwyczaju partyjni politycy. Było to o tyle zaskakujące, że Bartłomiej Sienkiewicz nie należy do PO i nie musi zabiegać o wysoką pozycję w partii. Wydawało się - zważywszy na jego szczególny status w polskiej polityce - że nie będzie się kurczowo trzymał posady. Otóż, trzyma się kurczowo. Wypowiedzi Sienkiewicza w mediach w ostatnich dniach są zasmucające. Twierdzenia, że sprawcy burd są ideowymi dziećmi PiS-u, że ambasada rosyjska była chroniona od strony głównego wejścia, podczas gdy zadymiarze zaatakowali od tyłu, że ustawienie kordonu policji pod murem ambasady rozwścieczyłoby manifestantów - nie powinny były paść z ust człowieka, który dotąd wyróżniał się poziomem. Minister spraw wewnętrznych jest od pilnowania porządku publicznego, a nie od wyszukiwania politycznych uzasadnień dla faktu, że porządku upilnować się nie udało. Usprawiedliwianie zaś oczywistych błędów policji może tylko śmieszyć. Znaczyłoby to, że Sienkiewicz stał się kolejną ofiarą polityki: imperatyw trwania na scenie przeważył nad wyczuciem, co wolno, a czego nie, szefowi tego akurat, delikatnego (choć używającego siły) resortu. Ale to jest kłopot na naszym tylko, wewnętrznym podwórku. Gorzej, że nie radzimy sobie też w konfrontacji z podwórkiem dużo większego sąsiada. MSZ wydało oświadczenie, w którym "ubolewa" nad zajściami - i dobrze. Po co do tego jeszcze ćwierkanie ministra na Twitterze o tym, jaki to wstyd dla Polski wynika z zachowania "łysych pał"? Wstyd jest, to prawda, ale dlaczego minister musi o tym, nie pytany, obwieszczać urbi et orbi? I dlaczego, na miłość Boską, na Twitterze? Mam od lat wrażenie, że ten polityk minął się ze swoim powołaniem. Jego nieokiełznane wypowiedzi (politycznie w tę czy całkowicie w odwrotną stronę), jego kowbojskie gesty i kabotyńskie miny wskazują na osobowość dosyć rozedrganą. Poczynając od używania zdrobniałej formy imienia (czemu nie mówimy Tadek Mazowiecki albo Krzysiek Skubiszewski?), poprzez całkowity brak umiaru w ocenie porozumienia Rosja-Niemcy w sprawie budowy rurociągu pod Bałtykiem w 2006 r. (Sikorski był wtedy ministrem obrony w rządzie PiS), a kończąc na apelu z 2012 r. do Niemiec o podjęcie przywództwa w Unii Europejskiej - wszystko to są zachowania, które przystoją happenerowi politycznemu, od biedy komentatorowi, ale nie ministrowi spraw zagranicznych. Teraz minister zachował się tak, jak zawsze, i nikogo to już specjalnie nie dziwi. A szkoda, bo prawda jest taka, Raduś jest znowu kapryśny (może boli go brzuszek?) i nie chce się rozstać ze swoją ulubioną zabawką. Niewiele lepiej zachował się prezydent. Po co po oświadczeniu MSZ prezydent w ogóle zabierał na ten temat głos? Po co uzasadniał konieczność przeproszenia Rosji, tudzież rozwodził się nad stratami wizerunkowymi dla Polski z powodu zachowania chuliganów w Warszawie? Problem oczywiście jest, potrzebna była reakcja dyplomatyczna, ale tylko dyplomatyczna. Prezydent udzielając wywiadu nie może zapominać, że jest głową państwa i popadać w swobodne dywagacje na dowolny temat. Na gawędziarstwo będzie czas na emeryturze, teraz jest - jak mawiał marszałek Piłsudski - praca państwowa. No i wreszcie kwestia równowagi. Nasi chuligani podpalili budkę policjanta i rzucali race na teren ambasady Rosji w Warszawie, rosyjscy - zrobili coś podobnego wobec naszej ambasady w Moskwie. Minister, premier i prezydent ustosunkowali się do występku naszych łysych obszernie, z naddatkiem i niekoherentnie. A na temat incydentu pod polską ambasadą koherentnie milczą. Rosjanie nas testują. Zdaje się, że wychodzi im, że mogą posunąć się trochę dalej, niestety.