To oznacza, że Ukraina i Mołdawia pozostają po wschodniej stronie tej granicy - niektórzy nazywają ją nową żelazną kurtyną. A idąc dalej: to oznacza, że gdyby Rosja zdecydowała się na agresję wobec Ukrainy i wobec Mołdawii (tu zapewne zajmując Naddniestrze), NATO militarnie nie zareaguje. Tak się sprawy mają na planie wojskowym. Ale brak wojskowej reakcji Zachodu nie oznacza jeszcze braku reakcji w ogóle. Pozostają sankcje gospodarcze - w szerokim rozumieniu tego słowa. Te, które Zachód podjął już teraz, są - to prawda - wątłe. Ale wydaje się realna zapowiedź ich zaostrzenia w wypadku dalszych agresywnych działań Rosji. Realna, ale nie przesądzona. Tu otwiera się pole dla działań Polski w zachodnich strukturach: Unii Europejskiej i NATO. Polska może i powinna argumentować, że Rosja nie przyjęła cywilizowanych reguł gry, że nie jest państwem jak inne w naszej części świata. Nasze doświadczenia historyczne z Rosją carską i z ZSRR harmonijnie splatają się z obecnym doświadczeniem całego Zachodu: zajęcia Krymu i destabilizowania Ukrainy usiłującej zrzucić postsowiecki kierat i skierować się na Zachód. Inaczej mówiąc, Polska może i powinna być w awangardzie linii antyputinowskiej. Ale nie może być tej linii jedynym orędownikiem. W tym sensie można mówić, że pożądana polska polityka wschodnia powinna być syntezą "twardej" linii PiS-u (brak zaufania do pokojowych zapewnień Kremla, stawka na sankcje i dozbrojenie), i "miękkiej" linii PO (działanie wespół z najsilniejszymi aktorami w Unii, a nie przeciw nim). Naturalnie żadna, nawet najlepiej pomyślana, polityka nie jest niekrytykowalna. Powinniśmy sobie pozwolić na swobodną debatę w tym zakresie, ale zarazem pilnować, żeby spór w tej dziedzinie nie osłabiał naszego bezpieczeństwa. To jest trudne po latach politycznej zimnej wojny, ale nie jest niemożliwe. Roman Graczyk