Komentując zmianę taktyki prezydenta i PiS-u w stosunku do rządu na nieagresywną, Rokita napisał, że wprawdzie Kaczyńscy jeszcze nie dojrzeli do pół- czy choćby ćwierć koalicji z rządem, ale tylko taka quasi-koalicja mogłaby "pchnąć polską politykę na nowe tory. Od bipartyjnej strategii antykryzysowej aż po bipartyjny koncept nowego konstytucyjnego ustroju państwa" ("Dziennik", 13 lutego). Rokita ma rację w sprawie fundamentalnej: jakakolwiek rewizja Konstytucji musi zakładać ponadpartyjne porozumienie Platformy z PiS-em. Zapewne, gdyby przyszło do dyskusji, co w tej Konstytucji zmieniać, pojawiłyby się różnice, ale każdy się zgodzi, że bez takiego porozumienia dwóch głównych partii w konstytucji nie da się zmienić nawet przecinka. Czy do takiego porozumienia dojdzie, nie wiem. Skoro jednak oba do niedawna warowne polityczne obozy jawią się teraz jako partnerzy (choć mający radykalnie odmienne recepty dla Polski), warto zobaczyć, czy polityczne detente (franc. odprężenie) mogłoby posłużyć także na tym polu. Najpierw jednak jedna uwaga porządkująca. Niżej podpisany nie podziela poglądu, że Konstytucja RP jest jakąś straszliwą narodową katastrofą. W chwili jej uchwalania w 1997 r. była o niebo lepszym fundamentem dla państwa, niż wówczas obowiązująca Mała Konstytucja. Później sprawiła się nienajgorzej, a w ostatnich miesiącach okazała się niewystarczającą zaporą dla wściekłej wojny domowej prezydenta z premierem. Niezależnie od tej słabostki, tak bardzo spektakularnej, zawiera nasza konstytucja wiele wad, ale nawet ich suma nie dyskwalifikuje jej, choćby dlatego, że nie istnieją konstytucje idealne, lecz tylko takie, które znalazły poparcie większości, a w praktyce poparcie aktualnej władzy i jej opozycji. To powiedziawszy, trzeba przyznać, że po 10 latach jej używania specjaliści mają już miarodajny obraz tego, co się w konstytucji sprawdziło, a co się nie sprawdziło. Inna rzecz, na ile te diagnozę gotowi byliby podzielić politycy. Świadomie używam w tytule terminu "rewizja", a nie "zmiana" Konstytucji, bo nasza ustawa zasadnicza nadaje się do przeglądu i do pewnych korekt, nie zaś do generalnego remontu. Świadomie też piszę ją z dużej litery, dla podkreślenia, że to jest prawny fundament naszego państwa - czy się go akceptuje bardziej, czy mniej, jego lekceważenie (jak to było, a częściowo jeszcze jest w modzie w niektórych prawicowych kręgach), nie powinno być akceptowane. Trzecia RP też się nam podoba bardziej lub mniej, a przecież nie piszemy jej z małej litery. Jakie są największe defekty naszej Konstytucji? Rozdęte ponad możliwości państwa i ponad zdrowy rozsądek prawa socjalne (np. prawo do bezpłatnej nauki i do bezpłatnej ochrony zdrowia - oba będące gorszącą fikcją). Rozdęty ponad poczucie przyzwoitości immunitet parlamentarny (bywa, że korzystają z tego pospolici przestępcy, którym akurat udało się zdobyć mandat posła czy senatora). Taka konstrukcja odpowiedzialności konstytucyjnej (Trybunał Stanu), że staje się ona zawsze maczugą polityczną na poprzednią ekipę u władzy - nigdy nie pozwala rozliczyć władzy aktualnej. Zasada proporcjonalnych wyborów do Sejmu, która może prowadzić do politycznego rozdrobnienia uniemożliwiającego sprawne rządzenie (dziś to niebezpieczeństwo nie występuje, ale kiedyś może wrócić). Niekonsekwencja w określeniu roli ustrojowej prezydenta jako arbitra ponad partyjnymi sporami. Z tego niewątpliwego defektu zrobiono w ostatnich miesiącach wielki medialny spektakl, nie do końca korespondujący z realiami. To jest defekt, ale mrzonką jest wyobrażać sobie, że literą prawa można się definitywnie zabezpieczyć przed złą wolą polityków. Czy Donald Tusk z Jarosławem Kaczyńskim mogliby się dogadać w tych sprawach? Wszystko jest kwestią polityki. Przy maksymalnie dobrej woli: tak - i w każdej z nich. Przy ewidentnym jej braku: nie - i w żadnej z nich. To coś mówi o naszej polityce, nieprawdaż?! Roman Graczyk