Natomiast Pan Prezydent, występując w ramach - ad hoc zwołanego - kongresu "Wspólnie o konstytucji na Narodowym" (bo spotkanie odbyło się na Stadionie Narodowym) mówił o samej idei planowanego referendum konstytucyjnego. Mówił, że ludzie sami powinni decydować o prawie, które ich dotyczy, a zatem powinni nie tylko zatwierdzać gotowy projekt uchwalony przez izby parlamentarne (taki jest obecny stan prawny), ale i decydować na samym początku o kierunkowych rozstrzygnięciach ważnych kwestii, które później będzie regulować konstytucja. Pan Prezydent dawał przykłady kwestii, o które można byłoby Polaków zapytać. I tak, mogłoby to być pytanie o "możliwość inicjowania ogólnokrajowego referendum zatwierdzającego ustawy, które dotyczyłyby materii konstytucyjnej, np. ws. zmiany waluty, systemu rent i emerytur, oświaty, publicznego szkolnictwa wyższego czy systemu ochrony zdrowia". A oto inne przykłady: wpisanie "do ustawy zasadniczej województw i powiatów jako jednostek samorządu terytorialnego oraz propozycji wprowadzenia zapisów, które zobowiązywałyby państwo do ochrony polskiego rolnictwa i wsi oraz osób dotkniętych niedołęstwem bądź niepełnosprawnościami". Bardzo mi przykro, że to powiem, ale słowa, które dziś usłyszeliśmy, to czysta demagogia, nic więcej. Bo wyobraźmy sobie referendum w sprawie przyjęcia waluty euro. Problem jest nadzwyczaj wieloaspektowy, a w każdym aspekcie fachowcy toczą spory. Co z nich zrozumie przeciętny obywatel? Tylko tyle, że władza jest przeciw, a opozycja za - przyjmuję, że takie będzie rozłożenie opinii, gdyby doszło w Polsce do debaty o przyjęciu euro. Czyli na koniec Polacy zagłosują za albo przeciw euro w funkcji tego kogo lubią bądź nie lubią, w funkcji tego komu ufają bądź mu nie ufają. Wyobraźmy sobie pytanie o system władzy: parlamentarno-gabinetowy czy prezydencki. Kto coś będzie z tego rozumiał, skoro w powszechnym mniemaniu Polaków USA mają bardziej prezydencki system niż Francja (bo ten pierwszy bywa nazywany prezydenckim, a ten drugi pół-prezydenckim). W rzeczywistości bywa tak (dodajmy: przeważnie tak bywa), że system francuski daje znacznie większą samodzielność polityczną prezydentowi niż system amerykański. Krótko mówiąc, to jest domena specjalistów, czyli jakiś ułamek promila wyborców rozumie, o co w tym pytaniu chodzi. Cała reszta będzie łatwym łupem wszelkiej maści demagogów. Jakoś nikt się nie domaga (i na szczęście), żeby w głosowaniu ludowym rozstrzygać, jaką obrać terapię medyczną w leczeniu chorych, czy jakie rozwiązanie konstrukcyjne wybrać do budowy mostu. A akurat udaje się wciąż przekonywać zdezorientowanych wyborców, że na sprawach konstytucji zna się tak samo dobrze prawnik-konstytucjonalista, jak przysłowiowa przędzarka. Bardzo mi przykro, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że przędzarka na tym się nie zna. Nie tylko ona. I robotnik budowlany i technik, i inżynier też nie. Nawet wielki specjalista, ale w innej niż konstytucjonalizm dziedzinie też nie ma o tym pojęcia - co najwyżej posiada narzędzia intelektualne, żeby sprawę zgłębić, ale 9 na 10 tych specjalistów z innych dziedzin nie będzie miało na to czasu i ochoty. Zatem, politycy wszystkich opcji, zostawcie w spokoju naszą Konstytucję! Nie twierdzę, że ona jest nietykalna. Twierdzę tylko, że taki sposób jej zmiany (nowelizacji) to gotowy przepis na katastrofę. Cały ten niedowarzony projekt Pana Prezydenta nie ma - najwyraźniej - poparcia partii rządzącej, więc zapewne nic z tego nie wyjdzie. Na razie, bo jak partia rządząca będzie miała wreszcie upragnioną większość konstytucyjną, to - obawiam się - uchwali nam taką konstytucję, która utrwali jej panowanie na długie lata i zniesie, tym razem już formalnie, wszelkie krępujące ją reguły państwa prawa. No, ale to czeka nas dopiero za jakiś czas. Roman Graczyk