Każdy, kto miał tego pecha, że został kiedyś okradziony, wie, jak działa polska policja: powoli, na sposób urzędniczy, nie angażując się w rzeczywiste poszukiwania złodzieja, a jedynie dbając o to, żeby wszystko w papierach było w porządku, żeby, broń Boże, nie dało jej się zarzucić jakichś formalnych uchybień. Nieodmiennie policja oczekuje wtedy od poszkodowanych, żeby to oni wskazali podejrzanych. A na koniec - prawie zawsze - umarza śledztwo z powodu niewykrycia sprawców. Każdy, kto próbował skłonić policję do patrolowania jakichś ciemnych zaułków naszych miast, wie, że to daremny trud. Patrole, owszem, pojawią się, ale na tych bezpieczniejszych ulicach, nie zaś tam, gdzie są naprawdę potrzebne. Bo tam, proszę państwa, jest niebezpiecznie. Policja w Polsce jest instytucją w dużej mierze pozorującą pracę służby mundurowej zapewniającej bezpieczeństwo obywatelom. To, co policja robi rzeczywiście, to jest robota cywilnego urzędu monitorującego poziom przestępczości, urzędu nie wyposażonego ani w środki przymusu, ani w technikę operacyjną. Gdyby było inaczej, nie potrzebowalibyśmy prywatnego detektywa dla rozwikłania zagadki zniknięcia małej dziewczynki z Sosnowca. W każdym demokratycznym kraju i w każdym czasie będzie istniał problem wytyczenia granicy pomiędzy zakresem legalnych działań operacyjnych policji (i innych służb), a poziomem ochrony wolności obywatelskich. Ta granica jest płynna, bo obie wartości - wolność i bezpieczeństwo - są cenne, raz chcemy dać lekką premię wolności, a innym razem bezpieczeństwu. Taka jest pragmatyka demokracji nie bujającej w obłokach wytartych sloganów w rodzaju, że pełne bezpieczeństwo jest w państwie policyjnym. Trzeba zejść na ziemię i dostrzec na przykładzie tragedii sosnowieckiej, że procedury śledcze policji ograniczają bardzo jej skuteczność. Za bardzo. I trzeba coś z tym zrobić. Przed wyznaniem prawdy przez matkę Magdy trzeba było działać tak, jak gdyby hipoteza, że dziewczynka żyje, była prawdziwa. Bo jeśli byłaby prawdziwa, to nie tylko każdy dzień, ale i każda godzina zwłoki byłaby na wagę życia tego dziecka. Tym razem przyjęta hipoteza okazała się błędna, ale następnym razem taka zwłoka może kosztować życie innego dziecka. To pokazuje porażkę policji. I naprawdę nie trzeba być zwolennikiem SB, żeby trzeźwo stwierdzić, że SB by sobie z tym problemem poradziła. Kaczyński chwali SB. "Szkoda, że policja nie przejęła ich metod" Wypowiedź prezesa Kaczyńskiego może była niezręczna, ale mówiła coś fundamentalnie ważnego nie o PRL, ale o naszym państwie dzisiaj: jeśli w sporze między prawami obywatelskimi a skutecznością policji systematycznie przegrywa skuteczność, to mamy problem. Nie inaczej - jeśli go dobrze rozumiem - ocenia sytuację były minister spraw wewnętrznych i administracji (a dziś szef stosownej komisji sejmowej) Marek Biernacki, skoro zapowiada zwołanie posiedzenia komisji w tej sprawie. Dowalanie tutaj Kaczyńskiemu na odlew jest równie mądre jak twierdzenie, że ktoś, kto dostrzega inteligencję Marksa, rozgrzesza istnienie obozów śmierci w Kambodży. Roman Graczyk