PiS będzie kontestowany z prawej przez Konfederację, z lewej przez Lewicę (czy raczej to, co z niej się wyłoni w Sejmie, bo chyba nie jeden klub). Urosło w siłę PSL i będzie to dyskontować. Najmniej ożywczych soków bije w Platformie i okolicach. Ale i tu jest jakiś sukces: nie sprawdził się czarny scenariusz totalnej klęski w wyborach do Sejmu, przyniosła owoce strategia wspólnych kandydatów do Senatu. O ile PiS nie podkupi dwóch lub więcej senatorów, opozycja będzie rządzić w izbie wyższej, która w tej sytuacji odzyska nieco blasku z 1989 roku. A to zbudował głównie szef Platformy. Zatem głosy domagające się ustąpienia Grzegorza Schetyny wydają mi się cokolwiek przedwczesne. W końcu Platforma szła ku klęsce, a poniosła tylko porażkę - to niemała różnica. Ale z pewnością dominacja Platformy w opozycji skończyła się. Trzeba się będzie dogadywać z Lewicą i z PSL-em bardziej po partnersku. Te wybory pokazały też - poprzez najwyższą od 1989 r. frekwencję - witalność polskiej demokracji. Ale nie w takim sensie, że przestrogi przed jej kruchością okazały się fałszywe. Twierdzić tak, to nic nie rozumieć z wymiaru instytucjonalnego porządku demokratycznego. Dźwignie mechanizmu równowagi władz nie działają: tzw. Trybunał Konstytucyjny nie wypełnia przypisanej mu roli, podobnie tzw. Krajowa Rada Sądownictwa, podobnie tzw. media publiczne. Programy informacyjne i publicystyczne tych mediów zajmują się bezwstydnym wychwalaniem władzy i szczuciem na opozycję. Czy ktokolwiek może poważnie twierdzić, że wynik wyborów nie byłby istotnie różny od niedzielnego, gdyby telewizja i radio opłacane z pieniędzy podatników zachowały bezstronność? Nadto plany partii rządzącej w zakresie przebudowy instytucjonalnej państwa są bardzo wyraźnie określone i zmierzają do dokończenia budowy demokracji nieliberalnej. W tym kontekście twierdzenie, że z polską demokracją jest wszystko w porządku, wydaje się cokolwiek lekkomyślne. Opozycja w sumie zdobyła więcej głosów w wyborach do Sejmu niż partia rządząca. Nie daje to powodów do kwestionowania demokratycznego mandatu Prawa i Sprawiedliwości. Taka jest ordynacja i takie są podziały w opozycji, że ostateczny wynik brzmi: 235 mandatów poselskich dla PiS. Ale to, co nie składa się w większość w wyborach parlamentarnych, może się w nią złożyć w wyborach prezydenckich. Naturalnie, mówimy tu o innej logice w wyborach majowych, takiej która sprawia, że jeśli opozycja nie popełni dużych błędów, to powinna w drugiej turze pokonać kandydata obozu władzy. Należy założyć dobrą kampanię i dobry wynik urzędującego prezydenta, ale nie to, że ma on wygraną w kieszeni. Można sobie wyobrazić, że opozycja wystawia kilku poważnych kandydatów w pierwszej turze, ale z takim planem (wcześniej wszem i wobec ogłoszonym), że przed drugą turą wszyscy pokonani kandydaci opozycyjni wezwą do głosowania na tego, który przeszedł do drugiej tury. Dlatego kandydaci opozycji muszą też mieć w sobie potencjalność zwycięstwa w drugiej turze - to wyklucza kandydatury egzotyczne, wystawiane niejako na próbę. Wtedy możliwe byłoby realne sumowanie się tych elektoratów (a w każdym razie ich wyraźnej większości), a na koniec pokonanie Andrzeja Dudy. Jeśliby założyć, że Pan Prezydent może w drugiej turze liczyć na prawie wszystkich wyborców PiS z minionej niedzieli, na większość wyborców Konfederacji i na nielicznych wyborców opozycji, to daje mu wynik, który oscyluje koło 50 proc. A to znaczy, że kandydat zjednoczonej opozycji ma się o co bić. Czy opozycja tę szansę wykorzysta, tego nie wiem. Ale dziś ma w ręku narzędzia do zbudowania swojego zwycięstwa. Wybory wygrywa się w centrum. Wiele powiedziano w ostatnich miesiącach o tym, jak Koalicja Obywatelska strzelała sobie kolejne samobójcze gole aroganckim językiem wspierających ją celebrytów. Bardzo słusznie. Podobnie nieprzemyślane było promowanie tematów obyczajowo progresywnych (np. w Warszawie). Podobnie milczące wspieranie ekscesów antykatolickich LGTB. Na wszystkich tych polach Koalicja straciła część swoich własnych wyborców centrowych, zaś nie pozyskała części wahających się centrowych wyborców PiS-u. Jeśli wybory prezydenckie mają zbudować wielki agregat, zwycięski w drugiej turze, opozycja nie może popełnić tych błędów. Ci, których takie przejawy buty cieszą (tożsamościowi wyborcy Platformy i progresywni wyborcy Lewicy) i tak w drugiej turze zagłosują na kandydata zjednoczonej opozycji, przeciwko kandydatowi PiS-u, więc o nich tym razem nie trzeba zabiegać. Opisałem tu na zimno pewną strategię, która wydaje mi się jedyną skuteczną w walce o prezydenturę w maju. Rozumiem, że politycy opozycji nie mogą o niektórych jej aspektach mówić otwartym tekstem. Ale mogą tak zrobić. Inaczej przegrają. Roman Graczyk