Musimy sobie uczciwie powiedzieć, że to Polska najbardziej zachęcała w minionych latach Ukrainę do pro-europejskiego zwrotu. Zatem kiedy ten zwrot nastąpił i w jego wyniku Ukraina stała się ofiarą rosyjskiej agresji, Polska nie może powiedzieć: sorry, nie przewidzieliśmy tego. Musimy pokazać Ukraińcom, że z nimi jesteśmy właśnie w biedzie. Petro Poroszenko powiedział to w Sejmie w trybie afirmatywnym, ale w gruncie rzeczy sprawy nie wyglądają aż tak dobrze. I należałoby o tym mówić bardziej w trybie postulatywnym.Prawda, że Francja i Niemcy zgodziły się (bez wątpienia pod naciskiem Moskwy) na wykluczenie nas z rozmów politycznych o przyszłości Ukrainy, ale to nie znaczy, że teraz mamy pozostawać bierni. "Format normandzki" nie jest jedyną możliwą płaszczyzną prowadzenia pro-ukraińskiej polityki. My musimy robić swoje. Konwój humanitarny to bardzo dobra rzecz, podobnie jak wcześniejsze leczenie u nas rannych w walkach na Majdanie. Ale trzeba czegoś więcej. Akurat sytuacja geopolityczna zmienia się na korzyść, ponieważ Rosja odczuwa już bardzo wyraźnie skutki sankcji i dekoniunktury na surowce energetyczne. Obama właśnie ogłosił podpisanie ustawy, która daje mu dodatkowe instrumenty do ręki w celu wspierania Ukrainy i karcenia Rosji za jej agresję. To jest dobry moment, żeby naciskać na wycofanie się Rosji z Donbasu. Ostatecznie po to właśnie Zachód, nie bez wahań, zdecydował się na politykę sankcji. Teraz, kiedy przynoszą już one owoce w postaci osłabienia Rosji, trzeba je zdyskontować, a nie zasłaniać się wieczną wymówką dekowników: że osaczony Putin wykona jakiś nieobliczalny ruch, albo w Rosji dojdzie do władzy jeszcze gorsza ekipa. W obecnych okolicznościach Putin nie ma żadnego interesu utwardzać swojej polityki, przeciwnie ma interes, aby ją zmiękczać. Podobnie oligarchowie rosyjscy, jedyni zdolni przeprowadzić zmiany personalne na Kremlu, nie mają interesu w wyłonieniu ekipy bardziej agresywnej niż ta putinowska, przeciwnie mają interes w wyłonieniu ekipy mniej agresywnej, bo dopiero wtedy przestaną tracić swoje miliardy euro. Polska w tym wszystkim nie ma - naturalnie - do odegrania pierwszoplanowej roli. Ale jako sąsiad Ukrainy i "dobry uczeń" europejskiej transformacji ma coś do powiedzenia. To, że chowamy się za plecami Ameryki, jest zrozumiałe. Nie powinniśmy się jednak chować w unijnym peletonie, raczej nadawać mu tempo. A jeśli kogoś nie przekonuje argument z przyzwoitości, niech rozważy argument z geopolityki: Polska potrzebuje solidnego (a najlepiej demokratycznego i pro-zachodniego) kraju sąsiedzkiego między swoją wschodnią granicą a Rosją. Roman Graczyk