Film jest bardzo mocnym i bardzo wiarygodnym oskarżeniem Kościoła w Polsce o dwa grube przewinienia: o uprawianie pedofilii przez księży i o jej ukrywanie przez biskupów. Co do pierwszego, to argument wysuwany przez obrońców wizerunku Kościoła, że w nieksiężowskich profesjach pedofilii jest więcej niż wśród kleru, to ktoś, kto go głosi, nie ma pojęcia o moralnym wymiarze kapłaństwa. Lub świadomie ten wymiar ignoruje. Od kapłanów oczekujemy więcej, znacznie więcej, niż od murarzy i od wszystkich innych. Co do drugiego, wydaje się, że po filmie Sekielskiego nie da się już dłużej chronić biskupów, którzy chronią księży-pedofilów, przed odpowiedzialnością. Kościół instytucjonalny - naturalnie - może w tej sprawie postąpić dowolnie lekceważąco i nic mu nie zrobimy. Ale skutki będą dramatyczne: szybka masowa laicyzacja społeczeństwa. Jeśli chce się jej uniknąć, to trzeba się zgodzić na daleko idące zmiany. Na powołanie niezależnej od Episkopatu komisji, która miałaby prawo wglądu do kościelnych dokumentów i prawo przesłuchiwania świadków, włącznie z najwyższymi hierarchami. Na dymisje wszystkich biskupów, którzy wykazali się w tych sprawach pobłażliwością. Nie wykluczałbym zastosowania wariantu chilijskiego. Podobno abp Scicluna, watykański specjalista od wykrywania pedofili w Kościele, przyjeżdża do Polski nie po to, żeby dyscyplinować polskich biskupów, lecz jedynie ich szkolić. Jeśli tak jest rzeczywiście, to bardzo źle. Na szkolenie był czas jakieś 20 lat temu, kiedy wypłynęły na powierzchnie skandale pedofilskie w Irlandii i w USA. Teraz trzeba działać już na innych płaszczyznach. Najbardziej odpowiedni byłby wariant chilijski, skoro Episkopat pracuje także jako kolegium. Po ustąpieniu wszystkich biskupów papież Franciszek, nie przyjąłby dymisji tylko tych, którzy mają w tej materii czyste konto. Po takiej operacji Kościół katolicki w Polsce miałby na swym czele w wielu, a być może w większości diecezji, nowych pasterzy i to byłby początek zmian na lepsze. Początek, bo trzeba będzie przejść drogę, którą już przeszły po aferach pedofilskich Kościoły USA, Irlandii, Belgii i wielu innych krajów. W szczególności trzeba będzie wynagrodzić krzywdy, a one mają także wymiar materialny. Będzie bolało i bardzo dobrze. Jak nas nie boli, to sobie nie uświadamiamy, co się naprawdę stało. A działo się przez dziesięciolecia gigantyczne draństwo - nie znajduję innych słów. Pan Bóg miłosierny, ale my tu, na ziemi, musimy się zatroszczyć raczej o sprawiedliwość. Jeśli Kościół ma się z tego kryzysu wydobyć na prostą drogę (drogę prawości), to musi pokazać, że zrozumiał i odpokutował. Półśrodki już nie pomogą. Wydaje się, że do tego momentu moje rozumowanie z grubsza podzielają także ci, którym na dobru Kościoła nie zależy. Idziemy razem, bo trudno, żeby w takiej sytuacji było inaczej, ale w potem dochodzimy do rozstaja dróg. Ja jestem wściekły, bo skrzywdzono wielu młodych ludzi, ale także dlatego, że dramatycznie obniżono autorytet instytucji, która to umożliwiała i tolerowała. Jednak ten autorytet jest mi drogi. Nie jestem ślepy na fakty i muszę uznać, że taka symboliczna kara słusznie się należała (nie mówiąc o innych karach, jeszcze nie wymierzonych), ale zarazem uważam, że ten autorytet powinno się odbudować. Natomiast inni, od "Gazety Wyborczej" poczynając, a na fanatykach antykościelnej krucjaty (Jan Hartman - Manuela Gretkowska - były dominikanin Tadeusz Bartoś) kończąc, uważają, że Kościół w Polsce powinien zostać głęboko zmarginalizowany. Prawdę mówiąc, podobny będzie skutek działań postępowych katolików, takich jak ich ostatni list do Episkopatu (pisałem o tym przed tygodniem: https://wydarzenia.interia.pl/opinie/graczyk/news-lgbt-yzm-i-pro-rodzinnosc-to-samo,nId,2981281), ale może oni w swojej naiwności tego nie wiedzą. W każdym razie zniszczenie Kościoła wygeneruje tu wielką aksjologiczną pustkę, w którą nie wejdą szlachetni humaniści, lecz raczej nihiliści. Tak się to skończy. Natrafiamy tu na problem, jak pogodzić piętnowanie grzechów Kościoła z troską o odbudowę jego autorytetu. Dla mnie odpowiedź brzmiałaby tak: piętnujemy zło, które jest radykalnym złamaniem kościelnej doktryny moralnej, odbudowujemy zaś dobro, które z tej doktryny się wywodzi. Po to, żeby obronić to drugie, trzeba do spodu, wypalić rozżarzonym do czerwoności żelazem, to pierwsze. Kościelni hochsztaplerzy, tacy jak arcybiskup generał Leszek Sławoj Głódź czy ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk próbują katolików zaszantażować moralnie dyskursem typu "matki się nie krytykuje". Otóż krytykuje się, jak najbardziej, a mądra krytyka nikomu jeszcze nie zaszkodziła. To, że Kościół w Polsce będzie inny "po Sekielskim", nie ulega wątpliwości. Chodzi teraz o to, co chcemy tu wstawić zamiast tego, co było dotąd. Zwolennicy zmarginalizowania Kościoła chcieliby wstawić w to miejsce jakąś postać (piszę ostrożnie, bo i oni są w tej materii między sobą podzieleni) ideologii postępu, budowaną na radykalnym odcięciu się od polskiej tożsamości historycznej. Nie życzę im sukcesu. Jeśli ktoś nie widzi, że np. wczesna seksualizacja dzieci, ta według osławionych standardów WHO, gdzie się je uczy, w wieku poniżej 4 lat, aprobaty dla przyjemności z dotykania własnego ciała, to raj dla pedofilów, to zaiste niewiele widzi. Nie twierdzę, oczywiście, że jedyna etyka społeczna godna tego miana, musi być katolicka. Twierdzę natomiast, że nie mamy utrwalonych tradycji laickich, a zatem masowy upadek katolicyzmu w Polsce spowoduje, że miliony ludzi popadną raczej w nihilizm niż w szlachetny humanizm. O tyle więc ludziom spoza Kościoła też powinno zależeć na kondycji polskiego Kościoła. Kto tego nie rozumie, myśli wedle schematu "na złość mamie odmrożę sobie uszy". Polska jest wspólna. Nie jest własnością katolików i sadzę, że po tej katastrofie moralnej przyjdzie też czas (choć nie za tej władzy), żeby Kościół ustawić w państwie na miejscu równoprawnym z innymi wspólnotami, a nie - jak dotąd - na uprzywilejowanym. Chętnie to przyznam, wychodząc naprzeciw roszczeniom nie-katolików. Ale Polska nie jest też własnością libertynów, zatem prawa katolików, ich godność, ich wrażliwość moralną, też należy uszanować. Czy PT Libertyni umiarkowanej obediencji (czyli nie ci od Hartmana - Gretkowskiej - Bartosia, ich nie pytam, bo odpowiedź jest znana) byliby skłonni to przyznać?