Trzeba przyznać, że prezydent Obama dobrze wyczuł te obawy i znalazł słowa adekwatne do tej sytuacji. Czy to tylko słowa? Nie wiemy tego na pewno, ale w każdym razie mamy dziś w ręku jakiś atut: możemy się na te słowa powoływać, dążąc do tego, żeby za słowami poszły konkretne decyzje. Chodzi o to, żeby nasz sojusz z USA i nasze członkostwo w NATO były rzeczywistą, a nie tylko formalną polisą bezpieczeństwa. W tym kontekście warto przypomnieć, że my w tę polisę od dawna poważnie inwestujemy, choćby wysyłając naszych chłopców do Iraku czy do Afganistanu. Mamy więc tym bardziej prawo domagać się wzajemności. Z tego punktu widzenia warszawskie obchody 25-lecia wyborów z czerwca 1989 były sukcesem. Skupiliśmy w Warszawie liderów wschodniej i zachodniej części Europy, przy czym ideą przewodnią tego spotkania - niekiedy wypowiadaną wprost - był ten polski lęk przed imperialnymi działaniami Rosji i - szerzej - ten wschodnioeuropejski lęk przed takimi działaniami. Wprowadziliśmy ukraińskiego prezydenta elekta na dyplomatyczne salony, kilkakrotnie podkreślając, że gadanie o europejskiej solidarności nie miałoby sensu, gdyby się pozostawiło Ukrainę na pastwę Rosji. Dostaliśmy od Obamy satysfakcję za zdradę Zachodu (choć nie Ameryki, przecież) w 1939 r. i solenne zapewnienie, że takie porzucenie sojusznika już się nie powtórzy. W sumie: sukces. Owszem, sukces rządu i prezydenta, ale także sukces Polski - kto nie jest zaślepiony patrzeniem na kwestie bezpieczeństwa narodowego przez pryzmat krajowych antagonizmów politycznych, musi to przyznać. Ale USA i NATO nie są wystarczającym filarem naszego bezpieczeństwa. Musimy utrzymywać w dobrym stanie dwa pozostałe filary: mocną gospodarkę i mocną pozycję w Unii Europejskiej. Jaki jest wpływ silnej gospodarki na geopolityczną siłę państwa, pokazuje przykład Niemiec, które tradycyjnie od 1949 r. zachowują daleko posuniętą powściągliwość w afirmowaniu swojej siły wojskowej, ale cały świat się z nimi liczy. Głównie z powodu siły ich gospodarki. Niemcy udowadniają, że można mieć bardzo mocne wpływy w świecie dzięki konkurencyjności swojej krajowej produkcji. Tu mamy bardzo wiele do zrobienia, bo kończą się już proste rezerwy (np. niskie koszty pracy), które w ostatnim 25-leciu były naszym atutem; kończy się też finansowa manna płynąca do nas z Brukseli. Teraz Polska musi wygrać swoją batalię o konkurencyjność własnej gospodarki. Bez tego nie wejdziemy do europejskiej czołówki. A jak nie wejdziemy do europejskiej czołówki, to nie uzyskamy dodatkowych instrumentów zwiększania bezpieczeństwa. Wczoraj prezydent Komorowski w orędziu przed Zgromadzeniem Narodowym trafnie zdiagnozował sytuację w sprawie strefy euro. Jest to nie tylko kwestia spełnienia makroekonomicznych kryteriów, ale także - i przede wszystkim - ważny element naszej strategii bezpieczeństwa. Nie jest przypadkiem, że dwa spośród trzech państw bałtyckich (Estonia i Łotwa) już są w strefie euro, a Litwa szykuje się do wejścia 1 stycznia przyszłego roku. Liderzy tych krajów rozumują - całkiem słusznie - że w ich położeniu geopolitycznym ścisłe związanie się gospodarcze z Zachodem jest środkiem zwiększenia bezpieczeństwa. Będąc w euro, kraje te mają więcej wspólnych interesów z Zachodem, choćby przyciągają więcej zachodniego kapitału. W razie kryzysu zachodni biznes będzie naciskał na swoje rządy (i na Unię), by bronić istniejącego status quo. Ta strategia to ekwiwalent naszych - też całkiem zrozumiałych - zabiegów o obecność żołnierzy NATO na naszym terytorium. Bo w razie zagrożenia Polski, bezpośrednio zagrożeni będą ci żołnierze... W przypadku Polski racjonalnym byłoby zabiegać i o obecność NATO-wskich żołnierzy, i o większą jeszcze obecność zachodnich kapitałów i zachodnich instytucji gospodarczych u nas. W ten sposób nasza polisa bezpieczeństwa nabierałaby realnej wiarygodności. Naturalnie nie da się skutecznie zabiegać ani o jedno, ani o drugie w sytuacji, gdy nasze własne instytucje są słabe i słaba jest nasza gospodarka. Mamy zatem coś do zrobienia. Zdecydowanie, historia w tej części świata się nie skończyła, ale, chwalić Boga, Polska ma w ręku atuty, by się z nią zmagać. Roman Graczyk