Przypomina to inną jego wypowiedź, kiedy po wyborach parlamentarnych w 2011 i wyeliminowaniu kandydatury Grzegorza Schetyny do rządu, powiedział, że - o ile się nie myli - Schetyna został przewodniczącym komisji spraw zagranicznych Sejmu. W obu wypadkach szef rządu (i szef partii rządzącej w jednej osobie) zademonstrował graniczące z pogardą poczucie wyższości w stosunku do swoich partyjnych oponentów. Tusk wie, że może sobie na to pozwolić, ponieważ tak skonstruował swoje partyjne imperium, iż jedynowładcze gesty szefa uchodzą w nim za normę. Trzeba je chwalić, a co najmniej milcząco przyjmować jako przywilej wodza. W miniony weekend, w czasie konwencji PO w Chorzowie Tusk pochwalił Schetynę za wycofanie się z wyborów na przewodniczącego partii, powiadając, że ta decyzja umacnia jedność partii. Jak wiadomo, Schetyna był jedynym potencjalnym kandydatem wagi ciężkiej (ze względu na popularność w partii), zatem po jego rezygnacji Tusk ma już zwycięstwo w kieszeni. Ale zauważmy: jeżeli wartością godną pochwały jest dla partii politycznej brak poważnej rywalizacji o przywództwo, to jaka to partia? Gowin nie startuje w wyborach na przewodniczącego PO po to, żeby wygrać, ale raczej po to, żeby policzyć swoich zwolenników w partii, co mu da jakąś bazę do dalszej obecności w Platformie lub podpowie inne rozwiązanie - już poza nią. Jednak niezależnie od tego, Gowin jest jedynym politykiem z czołówki PO, który otwarcie stawia kwestie programowe jako problem, pozostali spijają z ust wodza to, co na danym etapie słuszne... Kiedyś byliśmy za OFE jako mocnym drugim filarem systemu emerytalnego, a teraz jesteśmy za ich ograniczeniem - bo wtedy było słuszne tamto, a teraz słuszne jest to. Podobnie z postulatem ograniczania Senatu, ograniczenia liczby posłów, wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych i całą masą innych kwestii. Nie twierdzę, że doświadczenie nie powinno w ogóle wpływać na kształt koncepcji reform i na kształt instytucji państwa. Po to mamy rozum, żeby ocenić, co się sprawdza w praktyce, a co nie. Ale nie to szwankuje w życiu wewnątrzpartyjnym Platformy. Szwankuje postrzeganie programu partii jako rzeczywistości podlegającej debacie. Pod tym względem w Platformie panuje bezalternatywność: skoro wódz mówi że A, to A, i kropka. Gowin podważa ową bezalternatywność. A więc wyłamuje się z konwencji - niepisanej wprawdzie, ale krępującej życie partyjne mocnym węzłem. Żeby nie powiedzieć: kagańcem. Z punktu widzenia normalnej partii demokratycznej takie stanowisko jak Gowina to działanie ożywcze, bo umożliwia debatę, pozwala na krystalizowanie się stanowisk w ramach tej debaty, a na koniec przyjęcie przez partię jakiejś linii postępowania w danej sprawie. Z punktu wiedzenia partii wodzowsko-oligarchicznej, a taką partią jest w istocie PO, to działanie antysystemowe (systemem jest tu partia). Tak to rozumie jedynowładca Tusk, i tak to rozumieją - przynajmniej w praktyce, przez swoje polityczne zachowania - jego zwolennicy. Taki Schetyna na przykład wie, że jeśli wystąpi przeciwko Tuskowi z propozycjami alternatywnego programu, zostanie politycznie zabity, bo wódz czegoś takiego nie toleruje, a jego pretorianie rozumieją, że ich rolą jest uczestniczyć w takim politycznym zabójstwie. Wszyscy wiedzą, że w PiS nie jest pod tym względem lepiej, raczej jeszcze gorzej, bo tam nie znalazł się nawet odpowiednik Gowina, więc Prezes był w Sosnowcu jedynym kandydatem do przywództwa. Ale to nie powód, żeby uważać tę sytuację za normalną. Ryba psuje się od głowy. Demokracji też się to może przydarzyć. Roman Graczyk