Nie wiemy, jak dalej będą ewoluować sympatie polityczne Polaków, ale na razie nie wydaje się, żeby PiS osiągnęło pułap absolutnej większości mandatów, bo do tego trzeba (w zależności od całego układu sił) od 40 do 45 proc. głosów w wyborach. A zatem PiS, żeby rządzić, będzie potrzebować koalicjanta, zaś z tym jest problem. Kaczyński nie może rządzić ani z Millerem, ani z Palikotem. Być może udałoby mu się rządzić z Piechocińskim, ale tu wyłania się inny problem. Rywalizując z PSL-em o głosy elektoratu wiejskiego PiS niebezpiecznie spycha ludowców do progu 5 proc. (w przywoływanym sondażu: 6 proc.), a więc do sejmowego niebytu. Być może Kaczyński mógłby wejść w koalicję z jakimś nowym podmiotem politycznym (ewentualne ugrupowanie Gowina?), który by się uplasował pomiędzy dwoma wielkimi partiami i przebił się przez ową 5-procentowa barierę, co dla nowego ugrupowania jest nie lada trudnością. Wniosek: mimo dobrego trendu w sondażach i rosnących kłopotów Platformy, droga partii Kaczyńskiego do władzy jest dłuższa niż się pozornie wydaje. Gdyby jednak to się udało, to co by w takim razie nas, wyborców, mogło czekać? Inna byłaby sytuacja w przypadku rządu jednopartyjnego, inna zaś w przypadku koalicji u władzy, której silniejszym partnerem byłby - rzecz jasna - PiS. W każdym razie nowy rząd nie mógłby zrealizować tego, co dziś zapowiada Prawo i Sprawiedliwość, i co napędza jego obecną popularność. Budżet jest napięty i nie bardzo widać, jak jego sytuacja miałaby się radykalnie poprawić do 2015 r. Bez wyraźnego wzrostu gospodarczego, wyższego niż 3 proc. PKB, nie będzie wyraźnego zwiększenia dochodów budżetowych, a jest niemal pewne, że w ciągu 2 lat nie osiągniemy aż takiego wzrostu. Nie uda się więc nowemu rządowi obniżyć wieku emerytalnego (65 lat dla mężczyzn, 60 dla kobiet). Nawet zapowiadana reforma szkolna (przywrócenie systemu 8 plus cztery) też może nie dojść do skutku z prostego powodu: kosztuje, a na dodatkowe wydatki w okresie spowolnienia gospodarczego nie będzie państwa stać. Podobnie jak na subwencjonowanie jednolitej (8,50 zł) ceny leków refundowanych: PiS proponuje większe wydatki budżetowe na zdrowie, co byłoby kolejnym obciążeniem państwowej kasy. Tego wszystkiego więc raczej nie będzie. Co będzie? Będą chyba zapowiadane zachęty dla rozwoju przedsiębiorczości, ale nawet jeśli przyniosą one owoce, to przecież nie od razu. Będzie większa determinacja w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy smoleńskiej. Będzie (na nowo) połączenie stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w nadziei, że to pozwoli bardziej energicznie ścigać przestępców. Będzie większa podmiotowość w polityce zagranicznej (także wobec Rosji). Nasi partnerzy i rywale będą się musieli z nami trochę bardziej liczyć, ale ta polityka może okazać się obosieczna. Trochę obawiam się tu działań quasi-mocarstwowych, to znaczy gestów nie dostosowanych do realnej siły Polski. W polityce europejskiej będzie mniejsza skłonność do rozwiązań wspólnotowych (i tym bardziej w stosunku do rozwiązań federacyjnych). Obecna polityka "płynięcia w głównym nurcie" jest mało ambitna - zgoda. Ale płynięcie z zasady pod prąd, w kontrze do głównych rozgrywających, nie jest chyba opłacalne dla państwa, które nie ma potencjału Wielkiej Brytanii. Tu spodziewam się raczej kłopotów. Jak widać, nie straszę PiS-em jako oszalałymi pół-faszystami, natomiast dostrzegam pewną jego bezradność wobec nowych wyzwań. Platforma, z jej polityką "ciepłej wody w kranie", już pokazała, co potrafi. Chciałoby się czegoś nowego. Ale nowe jest średnio interesujące. Roman Graczyk