Po zeznaniach Mariusza Kamińskiego, który na mnie zrobił wrażenie solidnego urzędnika, "państwowca" - czyli człowieka, który autentycznie cierpi z tej racji, że faceci od jednorękich bandytów mogą okazać się silniejsi od państwa, "GW" mnożyła wątpliwości pod jego adresem. Powiecie, że taka jest rola prasy? Rolą prasy jest zauważać wszystkie niespójności w zeznaniach świadków, ale nie jest rolą prasy budowanie fałszywej hierarchii znaczenia poszczególnych faktów. Owszem, ma pewne znaczenie, że słynne słowa Chlebowskiego do Sobiesiaka o tym, że na 90 procent coś mu załatwi, odnosiły się nie do procesu legislacyjnego, tylko do decyzji administracyjnej. Wyjaśnienie właściwego sensu tych słów, owszem, osłabia stanowisko CBA, ale go przecież nie rujnuje. Pozostaje bowiem faktem podstawowym, że CBA wykryło rzeczywistą aferę i że czołowi politycy PO ułatwiali przez swoje wpływy hazardowe interesy Sobiesiaka. Z zeznań Kamińskiego, pomimo kilku niekorzystnych dla jego wersji wydarzeń momentów, nie wynikało wszakże, iż Kamiński zastawił na premiera pułapkę. W szczególności nie wynikało to ze słówka "test", którego w swoim zeznaniu użył Kamiński. Były szef CBA powiedział, że gdy szedł do premiera z informacjami o aferze, traktował sposób, w jaki premier zareaguje na informacje o tych machinacjach, jako "test przywództwa premiera". "Gazeta Wyborcza" w informacji o zeznaniach Kamińskiego powtarza tę formułę. Ale już w komentarzu Wojciecha Czuchnowskiego ("GW", 20 stycznia) fakty wyglądają inaczej: wedle Kamińskiego "premier nie zdał testu z uczciwości, jakiemu został poddany przez szefa CBA". To, że Kamiński tak nie powiedział, zdaje się nie mieć znaczenia, wobec tego, że trzeba budować zły wizerunek byłego szefa CBA, jako nawiedzonego prawicowca. Z kolei po zeznaniach Jacka Cichockiego "Gazeta" najbardziej martwi się (21 stycznia, komentarz Agnieszki Kublik) o to, że Cichocki nie poinformował natychmiast premiera o piśmie Kamińskiego z informacją, że nastąpił przeciek o działaniach CBA. Najważniejsze w zeznaniach Cichockiego miałoby być to, że potwierdził on, iż swoim zachowaniem stworzył dla premiera pewien dyskomfort. Dla mnie najważniejsze jest co innego. To, że potwierdził, iż premier zapoznał się z pismem Kamińskiego z zarzutami o przeciek. A przecież poprzedniego dnia Kamiński zeznał, że na spotkaniu 16 września, premier utrzymywał, iż nie zna treści tego pisma. To zaś oznacza sprzeczność pomiędzy domniemanymi (bo w wersji Kamińskiego) słowami premiera, a rzeczywistą (wedle Cichockiego) wiedzą Donalda Tuska o piśmie Kamińskiego. Stąd konieczność konfrontacji Tusk-Kamiński rysuje się jeszcze silniej niż do tej pory. Jak widać, z tych samych informacji można zbudować dwie, zasadniczo różne hierarchie ważności. Moim zdaniem, problem, jaki ma "GW" z aferą hazardową, jest taki, że o ile Tusk nie jest jej idolem, o tyle PiS-u to środowisko po prostu nienawidzi i panicznie się go boi. "GW" zbudowała wręcz ideologiczny obraz zagrożeń, jakie dla Polski stanową rządy PiS. Wedle tego obrazu trzeba zrobić wszystko, żeby PiS nigdy już do władzy nie powrócił. Wszystko, znaczy także: trzeba minimalizować rzeczywisty rozmiar afery hazardowej, bo na niej może się pożywić PiS. Nigdy nie byłem i nie jestem zwolennikiem PiS-u. Ale kiedy sympatyk PiS-u, Mariusz Kamiński wykrywa rzeczywistą aferę, nie powiem przecież, że z tej racji, afera jest nierzeczywista. A tak właśnie robi "GW". Gdyby prezes PiS pewnego dnia ogłosił, że w ten zimowy czas on apeluje do młodzieży, aby przeprowadzać staruszki przez przejścia dla pieszych, "Gazeta Wyborcza" zaapelowałaby do swoich czytelników, aby staruszek nie przeprowadzać. Nie będzie nas PiS uczył moralności! Roman Graczyk Afera hazardowa - zobacz nasz raport specjalny