Twierdzenie, że pisząc akt oskarżenia przeciwko Pikulowi w 1982 r. Piotrowicz w istocie chronił go przed więzieniem jest tak nonsensowne, że szkoda strzępić na ten temat pióra. Zobaczymy czy kierownictwo PiS każe przełożyć wajchę po wczorajszych informacjach TVN24 - ujawnieniu dokumentów z 1982 r. z podpisem Piotrowicza, wypowiedzi Antoniego Pikula potwierdzającego, że Piotrowicz prowadził śledztwo przeciwko niemu. Owszem, Piotrowicz nie był obecny w czasie rozprawy przed sądem (gdzie zresztą Pikula uniewinniono od zarzutu), ale to przecież on - nikt inny - domagał się dla Pikula 3 lat więzienia. Dlaczego PiS, który generalnie występuje z hasłami rozliczenia komunistycznej przeszłości, dało Piotrowiczowi tak ważną funkcję (przewodniczącego sejmowej komisji sprawiedliwości) i powierzyło mu tak ważne zadanie (niszczenia Trybunału Konstytucyjnego)? Wydaje się, że jakkolwiek sytuacja jest osobliwa, to odpowiedź na to pytanie jest dość prosta. Piotrowicz, mianowicie, jest typem idealnym karierowicza. Kiedy pod koniec lat 70. Piotr Wierzbicki pisał swój słynny "Traktat o gnidach", opisywał w nim także ten typ ludzki: osobników, którzy po prostu służą każdej zwierzchności. Kiedy ukazał się "Traktat o gnidach", w Polsce nasilał się ruch obywatelskiej odmowy współdziałania, powstawały komitety samoobrony chłopskiej, komitety Wolnych Związków Zawodowych, Towarzystwo Kursów Naukowych, Konwesatorium "Doświadczenie i Przyszłość", dwa lata działał już KOR - słowem, ludzie podnosili głowy. Ale inni interesowali się tym, gdzie leżą konfitury, a Piotrowicz w tymże roku wstąpił do partii-żywicielki. Potem przyszła zmiana władzy. Czy to wina prokuratora Piotrowicza? On po prostu służył zwierzchności - każdej. Na przełomie wieków głośna była sprawa proboszcza z Tylawy na Podkarpaciu. Trzeba powiedzieć, że Kościół w tej sprawie (jak i wielu innych, np. w sprawie abpa Paetza) generalnie krył sprawców i odwracał się od ofiar. Nie inaczej było w archidiecezji przemyskiej, do której należy Tylawa. Jej ówczesny ordynariusz, a późniejszy przewodniczący Episkopatu Polski, abp Józef Michalik, publicznie odpierał krytykę przeciwko proboszczowi mimo, że zarzuty był bardzo poważne. Prokurator Piotrowicz był - znowu - na dwóch łapkach, w gotowości do służenia. W 2001 r. wydał postanowienie o umorzeniu postępowania przeciwko proboszczowi z Tylawy, pisząc w uzasadnieniu, że dotykanie małych dziewczynek w miejsca intymne to były praktyki związane z bioenergoterapeutycznymi zdolnościami księdza. Sprawę jednak przeniesiono do innej prokuratury, potem zapadł wyrok skazując. Wkrótce po tym, jak p. Piotrowicz sprawdził się "na odcinku relacji państwo-Kościół", zaczął robić karierę polityczną, został senatorem z ramienia PiS-u, potem posłem... Potem, po powtórnym objęciu władzy przez PiS, zrodził się w kierownictwie tej partii pomysł na zniszczenia Trybunału Konstytucyjnego. Trudna sprawa, trzeba było ją powierzyć komuś, kto będzie wykonywał zalecenia centrali gorliwie. A czemuż by nie Staszek Piotrowicz? - pomyślano zapewne w biurach centrali przy ul. Nowogrodzkiej - wszak to człowiek sprawdzony. A do tego - pomyślano pewnie - są na niego haki, a on nie z tych, którzy by się stawiali, idealny kandydat. Ciekawi mnie, co się teraz stanie z posłem Piotrowiczem. Bo z hakami jest tak, że one działają, dopóki się ich nie użyje. Teraz jednak nie można już dłużej straszyć ich użyciem, zostały "spalone" przez opozycję i TVN24. Nie zdziwiłbym się, gdyby najwyższe kierownictwo, policzywszy zyski i straty (wizerunkowe wyłącznie, moralne - wydaje się - nie są wliczane w bilans), postanowiło odstawić posła Piotrowicza od karmiącej piersi.