Fraza "nie ma problemu Piesiewicza, jest tylko problem Super Expressu" brzmi mi w uszach od kilku dni. Bo też ma ona w mediach w ostatnich dniach duże powodzenie. I nie daje mi spokoju. Nie ukrywam: ta fraza wkurza mnie na całego. Ale ponieważ tak mnie wkurza, staram się zrozumieć racje, które za nią stoją. No więc owszem, rozumiem, że chciałoby się, żeby to wszystko, co opisuje "Super Express", okazało się nieprawdą. Owszem, rozumiem żal i wściekłość na "Superaka", który to opisuje i - co więcej i co gorsza - opisuje w sposób prostacki. Owszem, rozumiem, że istnieje sfera prywatna, a tym bardziej intymna, do której nic nikomu. I rozumiem wreszcie, że istnieje domniemanie niewinności, a zatem dopóki prokuratura oficjalnie nie postawi mu zarzutów, a następnie nie udowodni ich przed sądem, dopóty senator ma status osoby niewinnej. Wszystko to rozumiem, ale mimo to uważam, że wyznawcy cytowanej frazy w gruncie rzeczy wyrządzają Krzysztofowi Piesiewiczowi krzywdę. Po pierwsze, Krzysztof Piesiewicz jest dziś politykiem. Przez dłuższy czas ulegał szantażowi. To jest rzecz, która go - jako polityka - kompromituje. Kompromituje go to, że w takim stanie ducha mógł być łatwo manipulowany i mógł służyć różnym ciemnym interesom po to, żeby uchronić przed ujawnieniem swoją mroczną tajemnicę. Nie wiemy, czy tak było, ale samo istnienie takiej predyspozycji u polityka kompromituje go - jako polityka właśnie. Po drugie, Krzysztof Piesiewicz był scenarzystą zgoła nietuzinkowym. "Trzy kolory", "Dekalog", "Podwójne życie Weroniki", to było - przynajmniej dla mnie - coś więcej niż dobre filmy. Nic nie poradzę na to, że przez te dzieła Piesiewicz stał się kimś, kto meblował mój świat. Z pewnością także świat wielu, bardzo wielu, ludzi z mojego pokolenia. Zatem informacja o domniemanych przypadłościach życia Piesiewicza nie da się zbyć gładką uwagą, że to są jego prywatne sprawy i że wszystkim od nich wara. Czy naprawdę wierzycie w to, że Piesiewicz może być obdarzony takim samym autorytetem wtedy, kiedy widzimy go jako człowieka wolnego, jak i wtedy, kiedy postrzegamy go jako człowieka zniewolonego? Ja nie. I dlatego ta wiedza niepokoi i boli. Nie wierzę, że głosicieli frazy iż "nie ma problemu Piesiewicza..." ta wiedza nie niepokoi i nie boli. Czy coś z tego wynika? Roman Graczyk