Słowa Janusza Piechocińskiego o ukraińskiej elicie politycznej ("Niestety elita rozczarowała. Rok temu wydawało się, że Ukraina jest na właściwym kursie do stabilizacji i demokracji"), są w najwyższym stopniu niestosowne. Ma więc rację Leszek Balcerowicz, kiedy wskazuje w tym kontekście na sytuację Ukrainy, która jest ofiarą rosyjskiej agresji. Chociaż chłodna analiza uprawniałaby do pokazywania błędów, jakie popełnił ukraiński rząd, nie jest to absolutnie dobry czas (agresja) i dobre miejsce (zasiadanie w polskim rządzie), żeby takie rzeczy mówić. To mógłby powiedzieć ekspert, ale i tak konkluzja o "rozczarowaniu" byłaby nie na miejscu. W przypadku wicepremiera Polski, kraju sąsiadującego z napadniętą Ukrainą, to są słowa nieprzyzwoite. Podobnie jak i ten fragment wypowiedzi lidera PSL, w którym przestrzega on przed falą imigrantów zza Bugu. Ja akurat należę do tych, którzy widzą dewastujące skutki masowej imigracji do krajów starej Unii. Wiem, że to może być problem, i to bywa problemem. Ale kiedy? I jak to się ma do potencjalnej fali uchodźców z Ukrainy w Polsce? Problem jest wtedy, kiedy do jakiegoś kraju przybywają w wielkiej liczbie ludzie kulturowo obcy, tym bardziej, jeśli nie chcą (czy nie mogą) się asymilować z kulturą kraju osiedlenia. Wtedy mamy getta, izolację, wykluczenie społeczne, ale i wrogość czy wręcz nienawiść do kraju przyjmującego. A na koniec takie zjawiska, jakie mogliśmy obserwować w styczniu w Paryżu, a w lutym w Kopenhadze. To jest kontekst zupełnie księżycowy, gdy mówimy o potencjalnej imigracji ukraińskiej do Polski. Zresztą, w tym przypadku byłaby to imigracja motywowana ucieczką przed wojną. Konkludując, Polska, primo, nie ma powodu aż tak się tej fali obawiać; secundo, powinna się wykazać podejściem humanitarnym. Po prostu: tym ludziom trzeba pomóc. I trzeba pomóc Ukrainie jako państwu. Jeśli nie z powodu serdecznego współczucia, to z powodu zimnego wyrachowania: bo jeżeli Ukrainie się nie uda, my będziemy następni w kolejce - niech się premier Piechociński nie łudzi. Zadziwia mnie reakcja rządu. Małgorzata Kidawa-Błońska wprawdzie skrytykowała słowa Piechocińskiego, ale dodała zaraz jakiś przedziwny polityczny bufor: "To jest opinia pana wicepremiera, ma prawo do takich opinii". Co to znaczy "opinia wicepremiera"? W takich sprawach, w najwyższym stopniu żywotnych dla naszego bezpieczeństwa, nie istnieje opinia wicepremiera jako byt odrębny od linii politycznej polskiego rządu. Nie wyobrażam sobie, żeby coś takiego tolerował premier Mazowiecki. Ale, prawdę mówiąc, to był bodaj jedyny polski premier po 1989 r., który rozumiał, co to jest przywództwo polityczne. Jeśli dziś pani premier Kopacz toleruje takie dystansowanie się lidera koalicyjnej partii od najważniejszej części polityki rządu, to sama szykuje sobie dalsze kłopoty. Są takie sytuacje w polityce, kiedy tylko radykalne cięcie może uchronić przed kryzysem (w najlepszym razie przed grzęźnięciem). Tu takim rozwiązaniem ratującym przed kryzysem mogłaby być tylko natychmiastowa dymisja wicepremiera. Do wyborów mógłby rządzić gabinet mniejszościowy, a gdyby sytuacja międzynarodowa tego wymagała, to gabinet wielkiej koalicji. Bardzo jednak wątpię, czy panią premier na to stać...