Nie wiem, co spowodowało śmierć Sławomira Petelickiego w sobotnie popołudnie w garażu apartamentowca na Mokotowie. Ale ponieważ tego nie wiem, nie feruję przedwczesnych wyroków. Tymczasem od soboty rozpętała się medialna wojna o przyczyny tej śmierci. Jarosław Kaczyński powiedział, w swoim - niestety - stylu, że Petelicki był na liście osób zagrożonych, ponieważ dużo wiedział o realiach życia gospodarczego oraz za dużo ostatnio mówił publicznie. Ten ubolewania godny styl Kaczyńskiego polega na tym, że rzuca się jakieś bardzo poważne oskarżenie, ale na zasadzie "wiem, nie powiem", to znaczy bez poinformowania, na czym konkretnie miałaby polegać niebezpieczna wiedza Petelickiego i kto konkretnie miałby mu zagrażać. Bo przecież czym innym jest stwierdzenie, że Petelicki dużo wiedział, a czym innym, że ta wiedza sprawiła, że trafił na jakąś tajemniczą czarną listę osób do wyeliminowania - czyli do zabicia. Kaczyński dał już odpowiedź na pytanie, dlaczego zginął Petelicki - odpowiedź zdecydowanie przedwczesną. To się nazywa insynuacja. Nie znaczy to jednak, że sprawa gen. Petelickiego nie budzi wątpliwości. Bo oto nagle umiera człowiek w sile wieku, były oficer służb specjalnych i były dowódca elitarnej jednostki wojskowej, człowiek mający dostęp do poufnych informacji o mechanizmach życia polityczno-gospodarczego, z pewnością także o ich kryminalnej stronie. A więc wydaje się dziwne, że facet przyzwyczajony do życia w permanentnym stresie strzela sobie w głowę. Dodatkowo istnieją dobre powody, żeby sobie wyobrazić, że facet z niewyparzoną - szczególnie w ostatnich latach - gębą - mógł mieć potężnych wrogów. Wątpliwości mogą mieć szczególnie dziennikarze. Powiedziałbym nawet, że z zasady ich zawodu, powinni mieć wątpliwości. W tym wypadku elementarny instynkt dziennikarski każe nie przyjmować jako definitywnego wyjaśnienia samobójstwa z powodów osobistych. Oczywiście na koniec może się okazać, że było to samobójstwo z przyczyn osobistych, ale dziennikarz nie może tylko powtarzać za prokuraturą, jak za panią matką i nie stawiać pytań. A tego właśnie: nie stawiania pytań, domagają się ostatnio niektórzy wzięci dziennikarze. Używając sobie przy o okazji na kolegach z konkurencji, którzy, mimo wszystko, pytania stawiają. Dominika Wielowieyska w środowym "Poranku radia TOK FM" szydzi z Łukasza Warzechy, który ośmielił się postawić znaki zapytania przy przyczynach tej śmierci. Warzecha niczego nie przesądza, stwierdza tylko, że w przypadku nagłej śmierci tak ważnej osoby, my-dziennikarze musimy być zawodowo nieufni wobec oficjalnych wersji wydarzeń. Wielowieyska zdaje się uważać, że nie ma nic niestosownego w tym, że dziennikarz przyjmuje wersję oficjalną jako jedyną racjonalną i nie stawia pytań. Dziwne to dziennikarstwo. Generał Petelicki nie żyje i to jest bolesna wiadomość dla jego bliskich. Z tego powodu można byłoby powiedzieć: ciszej nad tą trumną. Można byłoby tak powiedzieć, gdyby nie to, że Generał był postacią publiczną i publiczny interes, ważniejszy w tym wypadku niż ból bliskich, każe przypominać mniej chwalebne karty z jego życiorysu i stawiać niewygodne pytania. Zapewne historia zapamięta postać gen. Petelickiego jako twórcę GROM-u. Ale dla zrozumienia naszej transformacji ustrojowej z przełomu lat 80-tych i 90-tych nie jest bagatelną informacja, że Sławomir Petelicki wcześniej był wieloletnim oficerem komunistycznego wywiadu, który z kolei był - trzeba to przypominać tym, którzy z uporem nie chcą pamiętać - integralną częścią Służby Bezpieczeństwa. Taki jest bowiem rodowód służb specjalnych naszego demokratycznego państwa. Nie twierdzę, rzecz jasna, że Petelicki nie przysłużył się wolnej Polsce. Owszem, przysłużył się, wcześniej służąc Polsce komunistycznej. Tak po prostu było. I było też tak, że jakieś 90 proc. kadry nowo tworzonego w 1990 roku Urzędu Ochrony Państwa stanowili byli oficerowie Służby Bezpieczeństwa. W tym sensie Petelicki jest postacią symboliczną dla tożsamości tej niby-nowej służby. Nie wiem, czy ta zawiłość jego biografii ma jakiś związek z jego przedwczesną śmiercią. Ale każda poważna próba wyjaśnienia tej zagadki nie może od niej abstrahować. Historia III RP jest złożona i moralnie niejednoznaczna. Tymczasem nasz establishment dziennikarski (Wielowieyska jest tu tylko przykładem szerszego zjawiska) pisze jej historię prostą i jednoznacznie chwalebną. Roman Graczyk