Prokuratura na Dominikanie wszczęła śledztwo przeciwko ks. Gilowi, polskiemu michalicie, zarzucając mu czyny pedofilskie. Odpowiedź prymasa Polski dotycząca tej właśnie sprawy brzmiała: "Jeżeli ksiądz skrzywdził na Dominikanie kogoś, to jest jego obowiązkiem naprawić tę sprawę, a nie Kościoła w Polsce. Nie ma w Kościele odpowiedzialności zbiorowej, jest indywidualna". Znacznie poważniej podeszły do sprawy władze Zgromadzenia Księży Michalitów. W oświadczeniu kurii generalnej czytamy, że: 1. władze zgromadzenia zakazały ks. Gilowi wykonywania czynności kapłańskich z chwilą, gdy dowiedziały się o stawianych mu zarzutach; 2. nakazały mu powrót na Dominikanę (ks. Gil był wtedy - i być może ciągle jest - w Polsce) i współpracę z tamtejszymi władzami w celu wyjaśnienia zarzutów. Także rzecznik Episkopatu, ks. Józef Kloch, mówił wczoraj w TVN24 w duchu całkiem innym niż wypowiedź prymasa, chociaż wprost nie zdezawuował słów abpa Kowalczyka. Trudno jednak tego oczekiwać od rzecznika, chyba że razem z takim oświadczeniem złożyłby dymisję. Słowa prymasa Polski są kuriozalne. Czym innym jest odpowiedzialność karna, która ma wymiar indywidualny, czym innym zaś odpowiedzialność moralna instytucji za czyny karalne członków tej instytucji. Gdyby o czyny pedofilskie był oskarżany członek stowarzyszenia numizmatyków, to oskarżenie w pewien sposób angażowałoby innych numizmatyków, a szczególnie tych zrzeszonych w stowarzyszeniu. Inni numizmatycy staraliby się wykazać przed opinią publiczną, że nie kryją postępowania swojego kolegi. Rozumny prezes stowarzyszenia numizmatyków starałby się wykazać, że ohydne zachowanie numizmatyka X nie ma żadnego związku z numizmatyką, a tym bardziej ze stowarzyszeniem. To by oznaczało, że np. stowarzyszenie współpracuje z policją i prokuraturą. Prymas Polski wypowiada tymczasem słowa, których rozumny prezes stowarzyszenia numizmatyków strzegłby się jak ognia. Podsyca tym samym wszelkie podejrzenia - słuszne i niesłuszne - pod adresem reprezentowanej przez siebie instytucji. Zgoda, że zarówno ks. Gil, jak i abp Józef Wesołowski (odwołany niedawno nuncjusz papieski na Dominikanie) nie podlegają hierarchicznie polskiemu Kościołowi. W tym sensie należy oczekiwać jakichś działań (współpracy z wymiarem sprawiedliwości Dominikany) ze strony ich przełożonych na Dominikanie (w przypadku ks. Gila) i w Watykanie (w przypadku abpa Wesołowskiego). Ale to nie znaczy, że Kościół w Polsce może umyć ręce. To są polscy duchowni, tu zostali uformowani jako kapłani, tu wyświęceni. Obciążeniem dla struktur (np. seminariów duchownych), przez które przeszli w Polsce, jest to, że ich skłonność seksualna do młodych chłopców nie została na czas dostrzeżona, i że nie zostali wyeliminowani z grona kandydatów do kapłaństwa. A może została dostrzeżona, a mimo to obaj zostali konsekrowani? Dlaczego nie wykluczam, że tak mogło być? Dlatego, że przypadki tolerowania homoseksualistów w Kościele w Polsce, a nawet popierania ich karier, są częste. Ma po stokroć rację ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, gdy mówi o homoseksualnym lobby w polskim Kościele. Ma po stokroć rację ks. Dariusz Oko, gdy zwraca uwagę, że większość kościelnych przypadków pedofilii dotyczy nadużyć seksualnych popełnianych przez księży w stosunku do młodych chłopców, nie zaś do dziewcząt. Ostatnio w polskim Kościele coś w tych sprawach wreszcie zaczyna się robić. W Krakowie z inicjatywy ks. Adama Żaka trwa właśnie pierwsze szkolenie kadr mające na celu nauczyć wykrywania zagrożeń. Trzeba liczyć, że to początek, bo droga daleka. Jak daleka, pokazują skandaliczne słowa prymasa. To, że sytuacja w polskim Kościele jest pod tym względem zła, zgodnie stwierdzają ci, którzy rzeczywiście troszczą się o Kościół (np. ks. Dariusz Oko), jak i ci, którzy dążą do jego zmarginalizowania i wyjałowienia (np. Tomasz Lis). Bywa, że takie sojusze są pożyteczne. Ale wspólna droga w którymś momencie się kończy. Ona kończy się tu, gdzie ludzie troszczący się o Kościół przyklaskują selekcji kandydatów do kapłaństwa, a dyżurni krytycy Kościoła przeciwko temu protestują. Przypomnijmy, że głośna instrukcja Benedykta XVI z 2005 r. zakazywała czynnym homoseksualistom oraz osobom "o głęboko zakorzenionych tendencjach homoseksualnych" oraz "wspierającym tzw. kulturę gejowską" nie tylko święceń kapłańskich, ale także przyjęcia do seminarium duchownego. Ten zakaz wywołał zgorszenie zwolenników przełamywania tabu, wyzwolenia seksualnego, równych praw dla homoseksualistów etc. Ich pogląd, ich problem. Ale ich późniejsze ubolewanie nad skandalami seksualnymi w Kościele pachnie hipokryzją. Bo gołym okiem widać, że ważną przyczyną tych skandali jest dostęp homoseksualistów do kapłaństwa. Ks. prymas powiada, że nie ma w Kościele odpowiedzialności zbiorowej tylko indywidualna. W takim razie może zechciałby ksiądz prymas wyjaśnić opinii publicznej swoją rolę w sprawie skandalu z abpem Paetzem w roku 2002? Może wreszcie wytłumaczyłby ksiądz prymas powody, dla których przysłaną do niego (jako do nuncjusza) skargę na abpa Paetza wysłał nie do Watykanu, lecz do ordynariusza poznańskiego? Roman Graczyk