Bagatelizowanie problemu przez rzecznika rządu Pawła Grasia w pierwszych godzinach po ukazaniu się tekstu świadczy tylko o źle ukrywanym zakłopotaniu gabinetu Tuska. Trafniej opisał problem enfant terrible Platformy, Janusz Palikot, mówiąc że ta afera stawia pytanie, czy koalicja przetrwa. Palikot ma rację. Nie miałby jej, gdyby rząd Tuska i premier osobiście nie podkreślali wielokrotnie wcześniej w oficjalnych wystąpieniach, że podniesienie standardów życia publicznego, w tym etycznych standardów obowiązujących elitę władzy, jest dla nich sprawą absolutnie zasadniczą. Wszyscy wiedzą, że rząd i premier zrobili z tego pewnego rodzaju znak firmowy tej ekipy. Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. I problem nie polega na tym, czy - jak teraz tłumaczy wicepremier - kontrakty OSP z zaprzyjaźnionymi firmami Pawlaka były zgodne, czy nie, z ustawą o zamówieniach publicznych. Chodzi o to, że te firmy, właśnie dlatego, że związane z Pawlakiem, w ogóle nie powinny stawać do przetargów ogłaszanych przez OSP. Jeśli Pawlak tego nie rozumie, to nie rozumie pojęcia przyzwoitości w demokratycznej polityce. Nie wyobrażam sobie, żeby w tej sytuacji (o ile zarzuty się potwierdzą) premier nie zażądał od lidera ludowców podania się do dymisji, albo - jeśli ten odmówi - żeby nie złożył sam wniosku o jego odwołanie. W naszym systemie konstytucyjnym taki wniosek jest równoznaczny ze zdymisjonowaniem przez premiera jego ministra (to nota bene pokazuje, że nasza konstytucja ma także zalety). W takim wypadku przetrwanie koalicji zależałoby od postawy PSL. Jeśli ludowcy postanowią bronić swojego lidera idąc w zaparte, ocenią tę dymisję jako napaść na nich i koalicję szlag trafi. Jeśli uznają, że warto ratować koalicję, będą musieli przyjąć, że ceną za jej uratowanie jest pogrzebanie Pawlaka. W takim przypadku byłoby to nie tylko opuszczenie przez "naczelnego strażaka RP" fotela wicepremiera i ministra gospodarki, lecz zapewne także fotela prezesa PSL. PSL ma kłopot. Ale na miejscu bardziej przenikliwych liderów tej partii (tacy też tam są, choć w mniejszości) spojrzałbym na ten kłopot jako na szansę. Afera Pawlaka mogłaby wywołać w Stronnictwie ozdrowieńczą burzę. Taka burza miałaby sens tylko wtedy, jeśliby w jej wyniku prawie wszystko w tej partii zostało zbudowane na nowo. A przede wszystkim wówczas, jeśliby w praktyce i na wszystkich partyjnych szczeblach zakwestionowany został nepotyzm - obecnie podniesiony tam do rangi nieledwie cnoty. W PSL jest czymś akceptowanym działanie publiczne i w oparciu o publiczne pieniądze, na zasadzie rodzinno-koleżeńsko-sąsiedzkiego kumoterstwa: ja pomagam szwagrowi - szwagier mojemu sąsiadowi - mój sąsiad mojemu zięciowi? Czy radykalne odejście od tego stylu jest w PSL możliwe? Całe doświadczenie obecności tej partii w polityce po 1989 r. mówi, że nie. Ale może warto spróbować? Roman Graczyk