Tak więc pasterka to dla mnie synonim odświętności, ciepła i nadziei. Tymczasem słyszę, oglądam i czytam od lat, że oto w czasie pasterki w polskich kościołach przejawiła się frustracja, niedostosowanie do nowoczesności, nietolerancja wobec mniejszości itp. Co innego widzę na własne oczy i słyszę na własne uszy tej nocy, a czego innego dowiaduję się o tej nocy nazajutrz w telewizji, a dwa dni później (czyli dzień po Świętach) w prasie drukowanej. To się nazywa dysonans poznawczy. Człowiek poddany takiemu doświadczeniu gubi się i przestaje dowierzać własnym zmysłom. Albo prasie. No bo albo jest tak, jak na pasterce, w której uczestniczyłem w kościele w Piekarach koło Krakowa w to Boże Narodzenie AD 2012, albo tak, jak słyszę, oglądam i czytam, że było tej nocy w Polsce. Ciepło i nadzieja czy chłód i straszenie piekłem? Pamiętając i o własnym doświadczeniu, i o przekazie TVP/TVN/"Gazety Wyborczej" - nie wiem. Wedle moich zmysłów było ciepło i nadzieja, ale wedle relacji w mediach - chłód i straszenie piekłem. Jak to wyjaśnić? Po trosze typowym dla mediów skróceniem perspektywy. Media koncentrują się na fragmencie, bo nie mogą - z natury rzeczy - przekazywać obrazu całości. Ale to jest tylko połowa wytłumaczenia. Druga połowa jest mniej uspokajająca. Pokazując fragment, możemy zadbać o to, by był on reprezentatywny dla całości, albo możemy o to nie dbać. Jaka jest reprezentatywność kilku kazań biskupów wobec kilku tysięcy kazań wygłoszonych tej nocy w Polsce? Mizerna. A jaka jest podstawowa różnica między kazaniem biskupa, a kazaniem szeregowego polskiego kaznodziei w czasie pasterki? Taka, że biskup niesie na swoich barkach odpowiedzialność za Kościół, a szeregowy kaznodzieja - nie, więc ten pierwszy ma naturalną skłonność do uogólnień na temat sytuacji Kościoła w państwie i do szafowania przykładami z dziedziny np. ustawodawstwa, które tak lub inaczej dotyczy Kościoła, a ten drugi - nie. I teraz, jeśli jestem redaktorem telewizji czy gazety i mówię swoim dziennikarzom: zróbcie relację z pasterki w oparciu o kazania abpa Michalika, abpa Głodzia, kard. Nycza i kard. Dziwisza, to w nieuchronny sposób taka relacja będzie prowadzić do dysonansu poznawczego u tych, którzy byli na pasterce, a potem obejrzą/ wysłuchają/ przeczytają tę relację (nb. ta prosta obserwacja może tłumaczy, dlaczego tak skorzy do reformowania Kościoła są ci, którzy znają kościelną rzeczywistość tylko z mediów). Jaka na to rada? Bardzo prosta. Relacja z pasterki w polskich kościołach musi uwzględniać i to, co mówią szeregowi kaznodzieje, i to co mówią biskupi. Ale jest jeszcze rzecz bardziej fundamentalna. Żeby ją zauważyć, zachęcam do eksperymentu poznawczego (tak, tak - to ten sam przymiotnik, który towarzyszył wyżej słowu "dysonans?). W tym celu należy najpierw przeczytać relację z pasterki w katedrze przemyskiej w dowolnym "postępowym" medium (ZOBACZ TUTAJ), a potem wysłuchać zapisu audio z kazania abpa Michalika (CZYTAJ). Albo wykonać te czynności w odwrotnej kolejności. Jaka jest podstawowa różnicamiędzy tymi dwoma relacjami? Ano taka, że w rzeczywistości abp Michalik mówił także (a może przede wszystkim) o Bogu, który się narodził w Betlejem, "w czasie gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz" (Łk 2,1-14). Mówił więc o tajemnicy Wcielenia, która jest jedną z najważniejszych prawd wiary chrześcijaństwa, i dopiero w tym kontekście odnosił się do konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. To bardzo wiele zmienia i właśnie tego - fundamentalnego przecież - kontekstu w tych relacjach zabrakło. Spierałbym się z biskupem przemyskim o ścisłość i adekwatność użytych sformułowań. Ale jest - w końcu - rzecz najważniejsza, rzecz, która zdaje się umykać z pola widzenia "katolikom otwartym": biskup przemyski powiada, że radykalne przedefiniowanie ról życiowych kobiet i mężczyzn zagraża rodzinie. "Katolicy otwarci" uważają, że nie zagraża. Może jednak zechcieliby to udowodnić? Roman Graczyk