Czyli - przekładając z osobliwości organizacyjnych francuskiego gabinetu na nasze - dawniej była jak gdyby wiceministrem spraw zagranicznych, a teraz jest jak gdyby wiceministrem zdrowia. W MSZ była wiceministrem nietuzinkowym jak na ten resort, bo przedkładała prawa człowieka nad dyplomację, np. protestując przeciwko wizycie we Francji libijskiego dyktatora Muammara Kaddafiego. Za to spotkała ją polityczna degradacja. Czy Rama Yade zrobi jeszcze wielką polityczną karierę, to się okaże. W każdym razie, gdy się jej słucha, jest oczywiste, że ta piękna czarnoskóra kobieta ma coś do powiedzenia. Zapewne w dotychczasowej karierze pomocne jej było to, że jest czarnoskóra, młoda, piękna i że jest kobietą - przynajmniej od pewnego szczebla politycznego establishmentu - ale poza tym ma ona wszelkie cechy potrzebne politykowi. Ma rozległą wiedzę o świecie i o swoim kraju (jest absolwentką prestiżowej paryskiej Sciences-Po) i ma mocne przekonania - słowem: wie, po co bawi się w politykę. Takich kobiet było i jest w polityce więcej. Golda Meir, Indira Ghandi, Margaret Thatcher, Condoleezza Rice, Hillary Clinton, czy wschodząca gwiazda francuskiej polityki, Nathalie Kosciusko-Morizet (nb. o polskich, choć już odległych, korzeniach) - to wszystko przykłady kobiet, które były/są w polityce na swoim miejscu. Jeśli mówiono o pani Thatcher, że była jedynym mężczyzną w kierowanym przez nią gabinecie, znaczyło to tyle, że ma mocny charakter, jest przywódcą. Otóż właśnie tego genu (oprócz wykształcenia, znajomości języków, dobrego zdrowia i paru innych jeszcze rzeczy) potrzeba, żeby z sukcesem uprawiać politykę i wydaje mi się, że ten gen częściej posiadają mężczyźni niż kobiety. Nie miała go np. Hanna Suchocka i każdy solidny obserwator ówczesnej polskiej polityki musiał przyznać, że pani premier służyła bardziej za parawan dla paru facetów, którzy w jej cieniu rzeczywiście rządzili. Ideologiczne feministki nazwą mnie teraz męskim szowinistą, trudno. Nic nie poradzę, tak po prostu jest: więcej mężczyzn niż kobiet lubi boks, Formułę 1, czy amerykański futbol (normalny futbol zresztą też). Więcej kobiet niż mężczyzn ma wyczucie estetyczne czy instynkt opiekuńczy. A jeśli to jest prawdą, to prawdą jest również, że wspomniany gen przywództwa jest bardziej cechą męską niż kobiecą. Zupełnie inną sprawą jest kulturowe zepchnięcie kobiet na margines, w wyniku czego pewna ich ilość ciągle w Polsce nie robi karier, do jakich jest skądinąd predestynowana. Ale, moim zdaniem, w dyskusji o parytecie kobiet w polityce nie to powinno być najważniejszym argumentem. Trzeba znaleźć jakieś środki, które temu będą realnie przeciwdziałać. Nie parytet. Bo parytet jest urządzeniem nieco przypominającym niesławnej pamięci punkty za pochodzenie dla kandydatów na wyższe uczelnie. Nie tędy droga. Poza wszystkim, jest to droga upokarzająca dla kobiet, które wejdą do polityki, dlatego że się do tego świetnie nadają. Roman Graczyk