Do tej śmiałej opinii skłoniły Ujazdowskiego wydarzenia ostatnich dni w Prawie i Sprawiedliwości: odejście z partii grupy polityków z Poznania (po uniemożliwieniu kandydowania Marcina Libickiego, mającemu kłopoty z wyjaśnieniem charakteru jego niegdysiejszych kontaktów z SB), a także ultimatum Wojciecha Mojzesowicza, szefa regionalnych struktur PiS w Bydgoszczy, który protestuje przeciwko umieszczeniu na pierwszym miejscu bydgoskiej listy kandydatów do PE "spadochroniarza" Ryszarda Czarneckiego. Rzeczywiście, coś się w PiS-ie dzieje, a po wypowiedzi Ujazdowskiego doszły jeszcze informacje o proteście częstochowskich działaczy - także w związku z kształtem listy kandydatów w wyborach europejskich. Jak nazwać ten proces? Są tacy, jak Ryszard Czarnecki, którzy z urzędu ślą uspokajające komunikaty: kryzysu nie ma, są tylko, normalne w przedwyborczej sytuacji, napięcia wewnętrzne, które przecież miną. Są inni, jak Paweł Zalewski - podobnie jak Ujazdowski, także były wiceprezes - którzy powiadają, że w PiS-ie bunt nie ma prawa się wydarzyć, co najwyżej będą mniej czy bardziej spektakularne odejścia polityków. Myślę, że więcej racji ma Zalewski. PiS tak już jest skonstruowany, że otwarta krytyka prezesa nie może być tam tolerowana, jeśli nie de iure (statutowo), to w każdym razie de facto (politycznie). Zapewne znowu skończy się na jakichś odejściach, podobnie jak to już kilka razy w minionych latach bywało (Marek Jurek, Kazimierz Michał Ujazdowski, Paweł Zalewski, Kazimierz Marcinkiewicz, Ludwik Dorn). Ale nie wykluczałbym, że tym razem odchodzących może być więcej, co może ich skłonić do próby nadania temu gestowi jakiegoś politycznego ciężaru, spowodowania jakichś małych przetasowań na scenie politycznej. W gruncie rzeczy jednak ta sytuacja w partii Jarosława Kaczyńskiego odsłania szerszy problem: jakości naszego systemu partyjnego. Nie chodzi o lepsze czy gorsze samopoczucie działaczy pewnej partii. Chodzi o to, czy system partyjny, jaki się z biegiem lat po 1989 r. ukształtował, dobrze czy źle, służy demokracji? Warto tu może przypomnieć, tym, którzy nie pamiętają, że początki naszej demokracji były pod tym względem wielce siermiężne. Partii mieliśmy co niemiara, ale scena partyjna była skrajnie niestabilna. Jedne partie upadały, inne się rodziły, bez przerwy dochodziło do secesji pewnych grup politycznych i do fuzji innych. Jednym słowem - zamęt był totalny. Ten zamęt sprawiał, że w istocie oferta polityczna dla wyborców, choć pozornie bogata, była iluzoryczna. Także stabilność koalicji rządzących była wątła, co negatywnie odbijało się na jakości rządzenia. Dlatego powolna ewolucja systemu partyjnego, wykrystalizowanie się najpierw kilku biegunów politycznych, a końcu systemu dwóch partii dominujących, była raczej zyskiem niż stratą dla jakości polskiej demokracji. Tyle tylko, że w naszych warunkach system dwóch partii dominujących szybko zwyrodniał w system dwóch dworów skupionych wokół Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Bo przecież problem braku wewnętrznej demokracji nie jest tylko problemem PiS-u - w Platformie jest on zawoalowany przez to, że zdarzają się tam silne osobowości i ludzie bardziej obyci. To sprawia wrażenie jakiegoś pluralizmu, ale to też pozór. I tu, i tam mamy w gruncie rzeczy do czynienia z partiami wodzowskimi. W niektórych starych partiach na Zachodzi istnieje obyczaj frakcyjności. Grupy zwolenników poszczególnych partyjnych liderów z otwartą przyłbicą przedstawiają swoje alternatywne propozycje polityczne i personalne, na partyjnych kongresach siła poszczególnych frakcji jest poddawana weryfikacji wyborczej, potem stosownie do tego kształtuje się skład władz partyjnych. Oczywiście, można i w tym się zatracić (jak ostatnio francuska Partia Socjalistyczna), ale generalnie frakcyjność to gwarancja wewnątrzpartyjnej demokracji. A wewnątrzpartyjna demokracja to warunek, by do partii przyciągnąć ludzi pragnących robić demokratyczną politykę, a nie tylko klakierów - jak to jest przeważnie u nas. 20 lat po utworzeniu porządku demokratycznego wydaje się, że przyszedł czas by wymusić na polskiej klasie politycznej zasadnicze zmiany jej zastygłych struktur. Roman Graczyk