Żeby wyjaśnić obrazowo moje - pozornie paradoksalne - stanowisko, przypomnę pewne zdarzenie sprzed lat, którego bohaterami są - niezależnie od siebie - Jerzy Urban i Władysław Bartoszewski. Pracowałem wtedy w "Tygodniku Powszechnym". Na jednym z zebrań redakcyjnych w drugiej połowie lat 80. gościł Władysław Bartoszewski, a akurat zapanowało wielkie wzburzenie po jakimś kolejnym wyskoku Urbana - wtedy rzecznika rządu. Nie pamiętam już o co poszło, ale - jak wiadomo - Urban znajdował szczególną, żeby nie powiedzieć: perwersyjną, przyjemność we wzbudzaniu żywiołowej niechęci do swojej osoby i właśnie powiedział coś bulwersującego czy nawet obrzydliwego ( w rodzaju, że prof. Szaniawski jest amerykańskim szpiegiem albo że Wałęsa jest prywatnym obywatelem, zbankrutowanym politykiem i rząd ani myśli traktować go jak politycznego partnera). Ktoś z redakcyjnej starszyzny oświadczył: "Ten Urban doprowadza mnie do rozpaczy, jak tak dalej pójdzie, to przez tego typa na starość popadnę w antysemityzm". Z tym antysemityzmem to był żart, ale mimo to Bartoszewski postanowił zareagować - zresztą też żartem. "O nie!" - powiedział. "Urbana trzeba oczywiście powiesić, ale nie z powodu jego żydowskiej matki. Trzeba na to znaleźć inny paragraf". I to był, moim zdaniem, przedni żart, bo zawierał i dowcip, i ironię i pewną głębszą myśl. Dowcip, że będziemy wieszać Urbana - było wszak oczywiste, że nie mamy ani takich możliwości, ani też chęci. Ironię z nas samych, że szukamy dobrego uzasadnienia, jakby tu Urbanowi przyłożyć. Ale sedno sprawy było gdzie indziej. Mimo całej śmieszności, zawierało się w całkiem serio wypowiedzianej myśli, że mimo fundamentalnych różnic z Urbanem nie będziemy mu robić zarzutów z jednego powodu: z powodu jego żydowskiego pochodzenia. Zapamiętałem sobie tę sytuację i ten morał chyba do końca życia. I nieraz przychodzi mi on na myśl w debatach, w których - mam wrażenie - zatraca się miarę. Można być "przeciw" lub "za" w (prawie) każdej sprawie, ale ważne są powody, dla których jesteśmy "przeciw" albo "za". Jeśli pomijamy powody, a jesteśmy "przeciw" albo "za" tylko dlatego, że tak w naszym środowisku wypada, że "wszyscy tak myślą", że "tak się po prostu myśli", powiększamy tylko zastępy politycznej bezmyślności - spod każdej, zresztą, flagi. Po tym historycznym wyjaśnieniu wracam do Sobali. Udział w partyjnym wiecu, czego dopuścił się pan Sobala, nie da się niczym usprawiedliwić. Niedawne tłumaczenia zwierzchników Sobali (z Zarządu Polskiego Radia) i jego nadzorców (z Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji), że on tam był prywatnie, są żenujące. Szef anteny Polskiego Radia prywatnie może być na plaży. Prywatna obecność Sobali na przedwyborczym wiecu PiS-u jest godna "pomroczności jasnej". I to wystarczy, żeby go odwołać. Jednak odwołania Sobali domagało się już wcześniej pewne wpływowe lobby czyli redakcja "Gazety Wyborczej" z przyległościami. Kością niezgody było utworzone przez Sobalę pasmo publicystyczne "Trójka po trzeciej". W "GW" pisano uporczywie, że to jest pasmo prowadzone przez "prawicowych publicystów" (również wtedy, gdy swoją audycję miał prowadzić także Daniel Passent, do czego ostatecznie nie doszło), że dokonuje się zawłaszczanie publicznego radia przez prawicę itp. Znam ludzi, którzy nie słuchali tego pasma, ale powtarzali za "Wyborczą" jak za panią matką, te wszystkie obelgi. Bo tak to - nawiasem mówiąc - jest z kreowaniem opinii. Fakty nie są najważniejsze, bo zwykle nie mamy ani czasu, ani kompetencji, żeby je sprawdzać, więc zawierzamy opinii tych, którym z jakichś powodów ufamy. Otóż w tej sprawie opinia kreowana przez "Wyborczą" była co najmniej przesadna. Trochę słuchałem "Trójki po trzeciej". Andrzej Jonas jako prawicowy radykał? Wolne żarty! Tomasz Wróblewski? Nie pasuje. Marek Magierowski, Andrzej Godlewski? Podobnie. Szczególnie zwróciła moją uwagę audycja prowadzona przez Stanisława Janeckiego. Jej autora słusznie można kojarzyć z polityczną prawicą, ale ten program w żadnym sensie nie był prawicowy. Raz, że tematy były w ogóle mało polityczne, dwa, że dobór gości był nader ekumeniczny, a prowadzący starannie ukrywał (jeśli je w tych sprawach miał) swoje prawicowe poglądy. Podobnie czynił Rafał Ziemkiewicz. Trudno, żeby dziennikarz uprawiający publicystykę nie miał poglądów. Sztuka dobrego dziennikarstwa polega jednak na tym, żeby te poglądy nie zamykały dyskusji, ale ją dopiero otwierały. Można więc powiedzieć, że w "Trójce po trzeciej" wprawdzie dominowali ludzie kojarzeni z prawicą, ale nie można, że dominowały tam takie poglądy. A cóż dopiero, że było to zawłaszczenie publicznego radia przez PiS. Gdyby ci wszyscy, którzy oburzali się na Sobalę po lekturze licznych potępiających go tekstów w "GW" zechcieli skonfrontować te potępienia z rzeczywistością, w wielu wypadkach zmieniliby zdanie. Sobalę należało powiesić, ale z innego paragrafu. Prawie robi różnicę. Roman Graczyk